Jon Keller, nasz główny bohater, jest historykiem i w związku z tym uczestniczy w konferencji naukowej w Szwajcarii. I właśnie tam, daleko od żony i córek, przeżywa koniec świata. Wojna nuklearna odcina go i dwudziestu innych ocalałych od reszty świata w hotelu, w którym miała odbyć się konferencja. Pada internet i powoli kończy się prąd, gaz i woda. Dosłownie koniec świata. I każda osoba chce go przeżyć. Za wszelką cenę.
Gdy czytałam tą książkę czułam, że opisywana w niej historia jest właśnie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem dla naszego świata. Wojna nuklearna, odcięcie od świata, internetu, bliskich. Po prosto postapokalipsa ludzkości.
Wszystkie opisane historie jak i bohaterowie są tak dobrze wykreowane, że aż czuć ich panikę, ale i wolę przetrwania. Do tego książka jest napisana w stylu dziennika głównego bohatera to jeszcze szybko się czyta.
Minusik za zakończenie. Zbyt nagłe. Chyba, że autorka planuje napisać kolejny tom, to wtedy zrozumiem. Ale póki co nic mi nie wiadomo na ten temat.
W XXI wieku ciężko sobie wyobrazić dzień bez przeglądania portali społecznościowych, wiadomości ze świata i śmiesznych kotów na YouTube. ;) Nasze społeczeństwo jest uzależnione od technologii i on wygody jaką ze sobą niesie. Prosty przykład. Idziecie miastem, macie ważne spotkanie z przyjaciółmi, jeszcze nie do końca zaplanowaliście gdzie dokładnie się spotykacie. I nagle rozładowuje Wam się telefon. Co robicie? Wnioskuję, że pierwsze co to panikujecie. A wyobraźcie sobie, że nie tak dawno, gdy nawet ja już byłam na świecie i śmigałam bez telefonu człowiek dawał sobie radę. Znajomi przychodzili po Ciebie pod blok i wkurzali Twoich rodziców darciem się pod oknem. ;) Rodzice robili to samo tylko w odwrotną stronę i krzyczeli jak robiło się ciemno. I nie ważne gdzie byłeś, w którym miejscu podwórka, zawsze ich słyszałeś. A teraz? Gdy nie jesteś online to wszyscy się zastanawiają co z Tobą. Ale nie przyjdą i nie zapytają, tylko wypisują i dzwonią na Messengerze. Niestety. Ale gdyby zabrano większością nastolatków telefony i zostawili jeden jedyny z dostępem do internetu to smutno stwierdzę, ale pozabijali by się po niego. Taka prawda. Więc może warto czasami odłożyć telefon? Wyjść na spacer bez włączonego internetu? I po prostu spojrzeć po za ten mały, świecący prostokąt? ;)
Polecam osobą, które nie boją się czytać o tym, jak nasz świat może kiedyś wyglądać.