Miłość. Przyjaźń. Nienawiść. Złość. Rozpacz. Zwątpienie.
Przetrwanie. Silna wola. Wytrwałość.
Walka. Głód. Śmierć.
Witamy na 74. Głodowych Igrzyskach!
Panem jest podzielone na dwanaście dystryktów. Każdy dystrykt specjalizuje się w czymś innym. Od bogatszych do biedniejszych - każdy zaopatruje Kapitol w coś innego.
Dwunasty Dystrykt, górniczy - tutaj mieszka Katniss i Peeta, kolejni uczestnicy Głodowych Igrzysk. Przed sobą mieli tylko jednego zwycięzcę, który teraz stał się ich mentorem.
Dwadzieścia cztery młode osoby zostają wypuszczone na arenę. Już w pierwszych sekundach dokonują rzezi na sobie nawzajem. Czy Katniss i Peeta mają szansę wytrwać do końca rozgrywek? Przecież zwycięzca może być tylko jeden, więc kto odpadnie jako ostatni?
Wątpię, że dziś jest ktoś, kto tej książki nie czytał, nie oglądał jej ekranizacji, czy w ogóle o serii tej nie słyszał. A jeśli ktoś taki jest - nadrób to jak najszybciej możesz! (mówię oczywiście o książce)
Otóż Igrzyska Śmierci zdobyły ogromną sławę na całym świecie. Porównywalną do sagi Zmierzch czy serii o młodym czarodzieju, Harrym Potterze. Tak, tak, dobrze czytacie. Te książki są do siebie porównywane, więc to już jest recenzja sama w sobie.
Należę do grona tych, którzy najpierw obejrzeli film, a dopiero potem sięgnęli po książkę. U mnie się to stało z prostego powodu - przed ekranizacją o tej serii (ba! o całej książce) nie miałam zielonego pojęcia. A i jeszcze po premierze kinowej, długo nie wiedziałam o jej istnieniu. Ale nic, o książce się dowiedziałam, ale czy od razu ruszyłam do najbliższej księgarni/biblioteki (niepotrzebne skreślić) po tę lekturę? Otóż nie. Film nie wzbudził we mnie większych emocji, to i do książki mnie nie ciągnęło. Ale nadszedł moment, kiedy coraz częściej natrafiałam na pozytywne, a czasem nawet więcej, recenzje Igrzysk Śmierci, co wzbudzało we mnie ciekawość. Jednak dopiero kiedy koleżanka zachwycała się tą książkę, postanowiłam po nią sięgnąć. Nie powiem, że z zapartym tchem czekałam, aż w końcu będę mogła rozpocząć lekturę. Wręcz przeciwnie - do czytania zabierałam się z wyraźnym dystansem. I tak też brnęłam przez pierwszą część - niechętnie, bez zainteresowania lekturą. Na początku nie przypadł mi do gustu styl autorki. Wydawał mi się taki jakiś... ciężki, ponury (?). Choć niewątpliwie miały na to wpływ wydarzenia, które opisywała Suzanne Collins. Bo trudny skakać z radości, kiedy wybierają Cię do Głodowych Igrzysk, podczas których możesz umrzeć. Trudno też cieszyć się życiem, jeśli nie wiesz, czy kiedykolwiek spotkasz jeszcze swoją rodzinę i przyjaciół. Dlatego też, nie poddawałam się i czytałam dalej.
Pod koniec pierwszej części akcja nabiera rozpędu i nareszcie zaczynam się nią interesować. Dzięki Bogu, bo naprawdę nie chciałam wystawiać tej książce złej recenzji. Tak naprawdę, akcja zaczęła mnie interesować dopiero od momentu, kiedy Katniss strzeliła z łuku w kierunku sędziów. Tak, wtedy zaczęłam śledzić wydarzenia z zapartym tchem. A i na brak ciekawych wydarzeń nie mogłam narzekać. Mniej więcej od tego momentu zaczynają się prawdziwe Głodowe Igrzyska. Oczywistym jest fakt, że od samego początku kibicowałam Katniss. Pomińmy, że sama postać bohaterki nieco mnie irytowała swoją podejrzliwością, ale i pewnością siebie, bo (to nie jest cytat) "nie zwracają na mnie uwagi, więc strzelę do nich z łuku, żeby się mną zainteresowali" po prostu mnie zdenerwowało. Poza tym, że zagwarantowało to Kotnej wysoką ocenę, to byłam ją gotowa uśmiercić już przed wypuszczeniem na arenę. Irytowało mnie też to, że dziewczyna nie widziała w sobie żadnych wad, ale to pomińmy...
Wracając do pozostałych bohaterów, moje uczucia co do Peety były mieszane. Nie widziałam w nim wroga, tak, jak jego koleżanka z dystryktu, ale też nie byłam do niego całkowicie przekonana. Oczywiście moje uczucia zmienił się, kiedy... Ci co czytali wiedzą, który moment sprawił, że wprost pokochałam tego chłopaka, a tym, którzy nie czytali, nie chcę zdradzać zbyt wiele, więc wybaczcie, ale nie zdradzę Wam, który moment sprawił, że polubiłam Peetę.
Czy jest coś, co w tej książce nie przypadło mi do gustu? Nie, raczej nie ma niczego takiego.
Tak jak wspomniałam wcześniej, gdzieś od drugiej części robi się naprawdę ciekawie, a lektura zaczyna Czytelnika wciągać. Rozgrywki na arenie śledziłam z zapartym tchem. Cieszyłam się ze śmierci każdego przedstawiciela innego dystryktu (oprócz tej jednej, która naprawdę mnie przybiła), cierpiałam z każdą kolejną raną Katniss i cieszyłam się razem z nią z każdego upolowanego zwierzęcia. Słowem - przepadłam.
Książkę skończyłam czytać dokładnie o 22.55 w miniony poniedziałek, a kiedy poznałam zakończenie, nie mogłam zasnąć. Żałowałam, że nie mam pod ręką drugiej części serii, czyli W pierścieniu ognia, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, co będzie dalej. Moje początkowe obiekcje, co do tej książki, teraz okazują się być zupełnie bezpodstawne. Także, drogi Czytelniku, jeśli jeszcze nie sięgnąłeś po Igrzyska Śmierci, to zrób to jak najszybciej. Jest to naprawdę wspaniała historia o przetrwaniu, zemście, poświęceniu i... miłości.
Według mnie książka jest lepsza od filmu, aczkolwiek film też jest dobry! Więc jeśli tylko przeczytasz książkę, możesz bez obaw zasiąść przed komputer/telewizor (niepotrzebne skreślić), przygotować sobie popcorn i zacząć oglądać. Obiecuję, że ani przeczytania książki, ani obejrzenia filmu nie będziecie żałować.