Będę czujny i nieustępliwy w zmaganiach z wrogami Koalicji.
Będę wierny wszystkim regułom zawartym przez Ojców Założycieli w Kanonie Octus.
Porzucę dotychczasowe życie i będę służył tak długo, jak będzie tego wymagał obowiązek.
Moja odwaga będzie niezłomna, dowodząc mojej przydatności dla Koalicji.
Od tej chwili – jestem Gearem.
Tak właśnie brzmi przysięga, którą na początku swej służby składał każdy z bohaterów książki Karen Traviss, „Gears of War: Pola Aspho”, pierwszej części z serii Gears of War. Była korespondentka wojenna, dziennikarka i autorka wielu powieści z cyklów takich jak Star Wars czy The Wess’har Wars* po raz kolejny udowadnia czytelnikom, że ma talent do tworzenia niesamowitych historii, popularnych na całym świecie.
Po 14 latach nieustannej, codziennie zbierającej nowe ofiary walki z żądnymi krwi istotami zwanymi Szarańczą, resztka ludzkości na Planecie Sera w końcu nabiera nadziei, że zagrożenie, które pojawiło się w Dniu Wyjścia może zostać zażegnane. Po użyciu bomby lightmasowej Szarańcza pojawia się coraz rzadziej, a jej resztki są powoli rozgramiane przez Gearów, wojskowej elity z oddziału COG stworzonego do walki z wrogą rasą, od którego zależą losy całej ludzkości. Domenic „Dom” Santiago i Marcus Fenix to dwójka z nich, będąca zarazem uczestnikami pamiętnej bitwy na Polach Aspho, w której w okolicznościach znanym tylko dwóm osobom zginął brat Doma, Carlos Santiago.
Całość książki można podzielić na dwie akcje, wykonywane przez oddział COG zarówno w przeszłości jak i w teraźniejszości. Pierwsza, mająca miejsce podczas Wojen Wahadłowych, kilka lat przed Dniem Wyjścia, to „Operacja Niwelator” czyli wspomniana bitwa na Polach Aspho. Druga natomiast ma miejsce 16 lat po Dniu Wyjścia i jest związana bezpośrednio z walką z Szarańczą. Obydwa wątki przeplatają się wzajemnie, co może lekko przeszkadzać, gdyż czytając o nich naprzemiennie można zgubić się w wydarzeniach. Nie jest to jednak błąd autorki, bo powoduje to, że gdy toczą się walki z szarańczą, wyjaśniane są zagadki przeszłości a oba wątki świetnie łączą się w punkcie kulminacyjnym.
Wciąż jednak mam wrażenie, że ponad 450 stron to ilość wystarczająca, by zmieścić więcej wydarzeń, niż jest ich w książce.
Największą zaletą powieści są jej niezwykli bohaterowie, bardzo dobrze wykreowani i realni na tyle na ile pozwala na to fabuła powieści. Każdy z nich jest inny od reszty a znalezienie podobnych charakterów byłoby nie lada wyzwaniem. Ponadto autorka postarała się i nie stworzyła drużyny bezmyślnych i bezwzględnych maszyn do zabijania, jakie możemy spotkać w wielu grach, filmach i książkach. Gearzy ukazani są tutaj nie tylko jako twardziele, skłonni zabić każdą Szarańczę w polu widzenia, ale także jako niosących na swych plecach ciężar walki w obronie ludzkości, targanych emocjami i wyrzutami sumienia zwykłych ludzi, którym przyszło żyć w ciężkich czasach. Bardzo urzekająca jest także wizja oddziału COG jako substytutu rodziny. Podczas gdy każda rodzina na planecie Sera straciła kogoś bliskiego, kolega z oddziału jest jedyną osobą, do której Gear może zwrócić się o pomoc lub wsparcie i właśnie ta zażyłość pomogła im przetrwać tak długo.
Bardzo ciekawie stworzeni są także Odrzuceni, ten ułamek społeczeństwa, który nie chce pomocy COG, żyje w ruinach miasta i żywi się czym popadnie. Bez nich ta książka to nie to samo.
Karen Traviss świetnie spisała się opisując sceny batalistyczne występujące w powieści bardzo często. Zarówno mniejsze potyczki z Szarańczą jak i duże zorganizowane operacje nie stanowią dla niej problemu i są bezbłędnie wykonane. Pozwala to wczuć się i wyobrazić, że jest się w środku akcji, gdzie słychać świst kul, krzyk rannych czy wybuchy granatów. Dodać trzeba, że o wszystkim czytamy również z perspektywy pól ćwiczeń czy sztabu, gdzie są przeprowadzane wszystkie przygotowania.
„Gears of War…” odznacza się również zrozumiałym i prostym w odbiorze językiem, wzbogaconym dobrze skonstruowanymi dialogami a każdy rozdział jest poprzedzony cytatem związanym z fabuła, jak przysięga koalicji na początku. Wbrew pozorom, powieść nie jest przesycona wulgaryzmami, jak można by się spodziewać po książce tego typu. Mamy tu natomiast często do czynienia z zabawnymi dialogami, wypełnionymi sarkazmem i ironią, wywołującymi twarzy czytelnika uśmiech.
Powieść Karen Traviss plasuje się w czołówce przeczytanych w ostatnim czasie pozycji. Zapewnia ona niesamowitą rozrywkę na kilka wieczorów zmuszając tym samym do przemyśleń. Nie jest to tylko krwawa sieczka jakie często można spotkać i chociaż nie da się ukryć, że o krwi, głównie Szarańczy, przeczytać można często, to ze stron tej powieści bije coś więcej, co każdy z osobna powinien odkryć. Mając nadzieję, że następna część cyklu ukaże się w Polsce, „…Pola Aspho” oceniam na 5/5 i polecam każdemu.
*Tytuły nie spolszczone