Co jest marzeniem każdego mola książkowego? Trafienie na tak dobrą powieść, która odbierze mowę. Marzenie warto mieć i szukać jego spełnienia, jednak w tych poszukiwaniach różnie się trafia. Najczęściej na coś, co jest w miarę dobre, lecz co szybko z pamięci ulatuje. Perełki trafiają się raz na bardzo, bardzo długi czas. A dlaczego odbierają mowę? A to z racji fabuły, a to w wyniku pióra autora, który tak ujął temat, tak opisał własnym, wyjątkowym stylem, że nie sposób się od niego odkleić, lub też z racji fali odczuć, jaka zalewa umysł po lekturze. Nie inaczej jest ze zbiorem opowiadań Drago Jancara „Oczy Łucji”.
Po każdym z przeczytanych tekstów eksplodują w tobie uczucia, emocje, ale i obawy jednocześnie. Obawy o ludzi, o ich życie, o słowa, które padają, a które nie powinny nigdy dotrzeć do uszu innych. Zalewają cię słowa, które miały być podlane sosem ironii i zabarwione nutą satyry, a nie są. Po opisie na obwolucie nastawiasz się na lekką lekturę, a ona lekką absolutnie nie jest. „Oczy Łucji” to bardzo inteligentne, skrupulatnie opracowane teksty, w których próżno szukać śmiechu.
Przynajmniej w moim odczuciu.
A parafrazując i tworząc kolaż ze słów wyciętych z opowiadań Drago Jancara, napiszę tak.
Stoisz przy oknie z czołem opartym o szybę, która zawsze jest zimna. Na zewnątrz w upale jeżdżą auta, świat jest w ciągłym ruchu, a tu w środku panuje spokój. Cały świat tu, w domu, po tej stronie szyby jest cichy i bezpieczny. Stoisz z czołem przyklejonym do szyby, jak dziecko, jak wszyscy, w których sercach mieszka jeszcze dusza dziecka. Powoli przysuwasz głowę do szyby i opierasz o nią czoło. Oddechem zraszasz szkło, zasnuwasz widok sprzed oczu....
I już nie widzisz ławy oskarżonych. Szyba wycisza odczyt długiego bez końca aktu wykroczeń, litanii zadanego bólu innym, do uszu nie dochodzi głos jąkającego się na mównicy starszego mężczyzny...
Gdy zamykasz oczy wszyscy ciągle żyją. I profesor Joyce i Anton Kovac... Siedzisz przy stoliku restauracyjnym w wiedeńskich hotelu i obsługuje cię kelner w czarnej koszuli i białej muszce. Otacza cię przepych. Złote sztukaterie, kryształowe żyrandole i grube perskie dywany, w których zanurzają się buty z miękkiej skóry na nogach gości i obsługi...
Przeplata się świat brutalności 1940 roku i świat uprzywilejowanych. Świat skazanych na celę i głód i tych, którzy trafili na inną stronę owego jeziora. Bo dziś jesteś, chodzisz po tafli, jak Bóg, ale zaraz może cię nie być. Coś ktoś wygrzebie, ktoś coś uszły, coś zobaczy – i cię nie ma.
Są i marzenia, których strach nie odpędza. I to one pomagają chyba przetrwać. Są jak koło ratunkowe dla wielu „z ulicy”. Bo marzyć potrafią tylko szarzy oprószeni codziennością ludzie. Ci „na stanowiskach” żyją chwilą, by wycisnąć dla siebie, ile się da, właśnie teraz, bo jest okazja. Nawet artyści, których mniemanie o sobie wykracza daleko, poza ramy krytyków. Roją o sobie raniąc kogoś, kto jest tuż obok. Bo tych obok najtrudniej dostrzec. Zawsze najtrudniej...
Takie jest sedno opowiadań Drago Jancara. Każdy odczyta je na swój sposób, każdy znajdzie swój obraz fabuły, ale każdy zatrzyma się i zastanowi. Postawi siebie jako obserwatora, biernego widza, który patrzy, a nic nie mówi. Bo tu już wszystko zostało powiedziane.
#agaKUSIczyta