Wiele razy wspominałam na blogu, że jednym z moich ulubionych pisarzy, jest Charles Martin. Uważam, że jak nikt inny potrafi pięknie pisać o życiu, miłości i o innych ważnych wartościach, o których powinniśmy pamiętać na co dzień. Jego powieści zawsze są pouczające, skłaniające do refleksji i podbudowujące. Dzięki nim, w człowieku zawsze rodzi się jakaś nadzieja, że nadejdzie jeszcze lepsze. Po lekturze jego książek, zawsze nachodzi mnie silna motywacja, aby dokonać czegoś więcej, zmienić coś w swoim życiu, tak by było jeszcze bardziej wartościowe.
Sama nie wiem, która powieść Martina jest najlepsza, ponieważ za każdym razem gdy sięgnę po kolejną, jestem tak samo pozytywnie zaskoczona. Mimo, że zarzuca mu się czasami schematyczność, to według mnie wcale tak nie jest, ponieważ w każdej książce autor chce nam coś przekazać, a każda z jego historii jest po prostu hipnotyzująca.
Tym razem, chciałabym przedstawić powieść "Gdzie rzeka kończy swój bieg". To jedna z najpiękniejszych historii miłosnych, jaką czytałam. Z pewnością na długo pozostanie w moim sercu i z wielką radością, kiedyś do niej wrócę.
Doss, to ubogi malarz, który studiował na uczelni sztuk pięknych w Charlestonie. Mieszkał w małym mieszkanku, a raczej w studio z antresolą, które cechowała wielka witryna z widokiem na ulicę. Było przez nią widać wszystkie jego prace, które wieczorami podziwiała pewna kobieta. Nigdy jednak nie chciała wejść do środka, ani nie zbliżała się do Dossa.
Pewnego dnia Doss uratował ją przed gwałtem i wtedy poznał jej tożsamość. Abby, była modelką, córką senatora z Południowej Karoliny, bardzo wpływowego i zamożnego człowieka. Nie popierał on związku, który narodził się między biednym artystą, a jego dobrze wykształconą córką, jednak mimo jego sprzeciwu, pobrali się. Po kilku latach szczęśliwego małżeństwa, Abbie jest śmiertelnie chora, ma jednak marzenie. Doss zrobi wszystko, żeby je spełnić, mimo że grożą mu poważne konsekwencje i może stracić wiele. Razem z Abbie wyruszają w ryzykowną podróż.
Powieść jest piękna, wzruszająca i mądra. Pokazuje nam oblicze prawdziwej miłości. Autor jak zwykle posłużył się bardzo ładnym, prostym językiem. Książkę czyta się świetnie, chociaż muszę przyznać, że tym razem ilość opisów rzeki i przyrody, oraz inne wtrącenia, występowały w nadmiarze, co czasami przyprawiało mnie o nerwy, bo nie mogłam się doczekać dalszych losów bohaterów.
Bardzo wzruszały mnie momenty, kiedy Doss opiekował się chorą żoną. Mimo choroby, kochał ją tak samo, a może nawet jeszcze mocniej. Musiał pogodzić się z tym, że choroba zabiera mu ukochaną żonę.
Myślę, że najlepszym podsumowaniem tej powieści, będą słowa przysięgi małżeńskiej, które w dzisiejszych czasach nie są już tak ważne i wartosciowe jak kiedyś. Często ludzie o nich zapominją, raniąc siebie nawzajem. Są jednak tacy, jak powyżsi bohaterowie powieści, którzy zawsze o nich pamiętają i które dokładnie odzwierciedlają ich uczucia:
"... i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."