Najgorzej jest się pogodzić z końcem czegoś pięknego, co sprawia, że zdrowiejecie, czujecie się uskrzydleni i szczęśliwi. Nie chcecie się na to zgodzić. Nie chcecie, by coś działo się bez Waszego udziału. Dlaczego nie mogę zdecydować, żeby to trwało dalej? Dlaczego ktoś decyduje o tym beze mnie? Dlaczego nie mam nic do powiedzenia?
Bohaterka powieści Twój głos w mojej głowie od wielu lat zmaga się z depresją i zaburzeniami odżywiania. Kilka nieudanych prób samobójczych na koncie i liczne samookaleczenia... a emocjonalne i życiowe pogubienie tylko pogłębia jej stan. Na szczęście, mimo swoich ciągłych spadków formy i kolejnych nieudanych (często bardzo toksycznych) związków, może liczyć na wsparcie swoich rodziców, przyjaciółek i doktora R. Gdy po długim czasie jej życie zaczyna się układać i stabilizować, coś pęka. Jedne z tych najstabilniejszych elementów jej codzienności zostają nagle permanentnie zachwiane.
Pewnie powiecie – rany, ale ciężka historia, czytanie tego musiało być nie lada przeprawą... Ale nic z tych rzeczy. Pomimo trudnej tematyki (w dodatku autobiograficznej), powieść czytało się naprawdę... przyjemnie? W pisaniu autorki wyczuwało się jakby lekki dystans i ironię do opisywanych wydarzeń i uczuć. Konstrukcja powieści jest trochę epizodyczna i porozrzucana – kolejne części fabuły zapisane w formie wspomnień (ale z zawartością dialogową, co jest bardzo na plus!) i przeplecione wiadomościami, listami, wpisami i notatkami. Przemierzając następne rozdziały, daje się zauważyć zmiany w umyśle bohaterki, w jej podejściu do sytuacji życiowej, swoich emocji i relacji z innymi ludźmi. Widzimy proces psychicznej regeneracji, ale i serię kroków w tył.
Wiecie co, naprawdę powinnam się z siebie śmiać, bo Do utraty tchu poruszało niemal identyczną tematykę. Na tyle pokrewną, że uświadomiłam sobie właśnie, że relacje romantyczne obydwu bohaterek trochę mi się mieszają. Nie zdziwię się, jeśli znów zabiorę się za coś podobnego (ale spójrzmy prawdzie w oczy, kolejną książkę pewnie skończę dopiero za pół roku).