Już od tylu lat z wielką przyjemnością sięgam po książki, a wciąż nie mogę się nadziwić temu, jak wspaniałą przygodą jest czytanie. Jest to niczym genialny, niesamowicie intymny film, który odtwarza się tylko w naszej głowie. I nieważne ilu czytelników sięga po jedną, tę samą książkę. Każdy odbierze ją inaczej. Czasem jest tak, że powieść wciąga nas w swoje sidła niemalże jak kuszący wąż, który zwabił edenową Ewę. Niekiedy nudzi nas, jak flaki z olejem. Momentami zaś balansuje na granicy między tymi dwoma skrajnościami, testując cierpliwość czytającego. No zdarzy się coś w końcu, czy nie? A jak było w przypadku, „Gdy zapadnie noc?” spod pióra Sary Bailey?
„Ma mało cierpliwości, zwłaszcza dla żywych.”
„Detektyw Gemma Woodstock znów prowadzi śledztwo, tym razem w dużym mieście, do którego niedawno się przeprowadziła. Samotna i zagubiona, cierpi z powodu ważnych życiowych decyzji, które musiała podjąć. Jej nowe miejsce pracy to prawdziwe pole minowe, a partner, którego jej przydzielono, jest wyjątkowo skryty i często okazuje jej wrogość.
Kiedy zamordowany zostaje bezdomny mężczyzna, detektyw Woodstock zauważa, że czuje dziwną więź z ofiarą, która wiodła samotne życie w izolacji, mimo że mieszkała w centrum tętniącego życiem miasta. Wkrótce na planie zdjęciowym filmu ginie znany aktor. Gemma i jej partner muszą odłożyć na bok wszelkie urazy, by wspólnie odkrywać kolejne tajemnice życia i śmierci zamordowanego. Kto mógł popełnić tę zuchwałą zbrodnię i kto na niej skorzystał? Gemma szybko odkrywa, że takich osób jest wiele, a żadnej z nich nie można naprawdę ufać. Ale dopiero gdy orientuje się, że nawet najbliżsi mają sekrety i nie można im wierzyć, jej świat zaczyna się rozpadać...
Wciągająca i imponująca kontynuacja Mrocznego jeziora.” (źródło: lubimyczytać.pl)
To jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Sary Bailey. Jest to australijska pisarka, z wykształcenia jest dziennikarką. „Gdy zapadnie noc” jest kontynuacją losów Gemmy Woodstock, którą można poznać w debiutanckim dla autorki „Mrocznym Jeziorze”.
„Martwi ludzie często istnieją w świecie, który ignoruje tradycyjne strefy czasowe, a niektórzy zostają przy życiu, dopóki nie znajdziemy ich zabójcy.”
Zacznijmy, zatem od początku. Przyznam, że nie czytałam poprzedniego tomu, ale i bez tego bardzo szybko odnalazłam się w fabule, jednocześnie domyślając poprzednich wątków dotyczących samej pani detektyw. Autorka prawdopodobnie kieruje się systemem książka-sprawa. Tutaj Gemma dostaje w swoje ręce sprawę zabójstwa, którą prowadzi wraz z Nickiem Fleet’em. No i nie jest źle. Autorka zręcznie połączyła wątki w całość, urozmaicając śledztwo naszej głównej bohaterki.
„Jest taki krótki moment, kiedy człowiekowi wydaje się, że to wszystko jest jakąś straszliwą pomyłką. Kilka razy słyszałam od rodzin ofiar, że najgorszy jest dzień po pierwszej przespanej nocy, ponieważ to właśnie wtedy rzeczywistość uderza najmocniej.”
Nie dostaniemy tutaj bombardowania akcji od samego początku. Przez praktycznie całą powieść jesteśmy świadkami mozolnego, aczkolwiek ciekawego śledztwa. Błądzimy wraz z bohaterami od tropu do poszlaki, zachodząc w kolejny i kolejny ślepy zaułek. Z kilku podejrzanych znów trafiamy na bezlitosne zero, by za chwilę znów obstawiać nowego kozła ofiarnego. Zadziwiające dla mnie było to, że dopiero koło trzy setnej strony zaczęło dziać się coś więcej, a jednak w trakcie lektury nie zanudziłam się. Przyjemnie było iść śladami panny Woodstock, próbując wraz z nią rozwikłać tę zagadkę. A później? Później to już mamy śmietankę na torcie, nie jest to wisienka, bo nie ma tutaj spektakularnego bum, ale kremowa przyjemność jest w stanie nas doskonale usatysfakcjonować.
„Życie jest takie zero-jedynkowe, a przejście na stronę śmierci trwa tylko krótką chwilę, bez względu na to, kim jesteś.”
Pierwszy raz od dawna nie potrafię stwierdzić poziomu mojej sympatii względem bohaterów. Oczekiwałam od Fleeta bycia dupkiem, a jednak…był w miarę przyzwoity? Wbrew pozorom, zamiast przyprawiać moje czytelnicze nerwy o pomstę do nieba, wręcz wyczekiwałam jego komentarzy czy udziału w śledztwie. Zaś, jeżeli chodzi o Gemmę, tu sprawa się nieco komplikuje. Zdaje sobie sprawę, że autorka zapewne celowo postawiła na taką kreację. Da się wyczuć w niej pewną niestabilność, która przekładała się na różnego rodzaju wybory bohaterki czy jej wewnętrzne rozterki, co w ogólnym rozrachunku dało wydźwięk bardzo realistyczny. Bailey ukazała w Gemmie swego rodzaju człowieczeństwo, widać, że detektyw kocha swoją pracę jednocześnie przeżywając wszystko, czego jest świadkiem. Wiadomo, nie powinno się przenosić swojej pracy na życie prywatne, ale mając taką profesję, a nie inną wydaje się to być niemalże niemożliwe.
Co do samego pióra autorki, nie mam większych zarzutów. Co prawda opisów było sporo na łamach całej powieści, ale okazały się one na tyle zręczne i trafne, że wręcz przyjemnie było oddawać się przemyśleniom Gemmy, szczególnie tym dotyczącym życia i śmierci. Kruchości istnienia, ludzkiego cierpienia, nieuniknionej straty. Tu jest dobrze, nawet bardzo dobrze.
„Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby morderstwa, ból i cierpienie raz na zawsze zniknęły z naszych ulic. W głębi serca podejrzewam, że ja sama też bym zniknęła.”
„Gdy zapadnie noc” jest powieścią wprawnie skonstruowaną, która przenosi nas do zawiłego śledztwa, nie pozwalając praktycznie do samego końca przewidzieć punktów prowadzących z początku do rozwiązania sprawy. Jeżeli poszukujecie rzetelnej lektury, która wprowadzi Was na kilka wieczorów w stabilne śledztwo, powieść Sary Bailey jest odpowiednim wyborem.