Wielkimi krokami zbliża się druga wojna światowa, a tymczasem w Gdańsku wykluwa się intryga z prawdziwym skarbem w tle. Zmysłowa maszynistka, dwulicowi kochankowie, zagadkowy pośrednik, poczciwi polscy urzędnicy odsłaniający drugą twarz, femme fatale o urodzie damy z Siedmiogrodu oraz wywiady kilku państw – wszyscy są uwikłani w tajemniczą sprawę gdańskiego depozytu*
Czytając taką informację na okładce książki Piotra Schmandta Gdański depozyt poczułam się w pełni zachęcona do lektury. Przyznam od razu na początku, że nie czytałam w swoim życiu zbyt wielu powieści kryminalnych, co ostatnimi czasy postanowiłam zmienić. Jestem w trakcie czytanie kultowej powieści A. Christie (recenzja wkrótce), tym bardziej więc zasiadłam wygodnie do czytania Depozytu.
Historia zaczyna się od przedstawienia rozterek skromnej maszynistki Komisariatu Generalnego Rządu RP, na temat konieczności przesiadywania w pracy, w piękne majowe popołudnie. Stasia, bo tak ma na imię owa maszynistka, rozmyśla o żonie swojego szefa Dyrektora Noskowskiego, która ma to szczęście, że nie musi siedzieć i przepisywać nudnych dokumentów, może spać do późna, godzinami przesiadywać przed toaletką i przeglądać magazyny mody. Dywagacje te przerywa jej wejście do biura pana referenta Osowskiego, którym młoda Stasia jest zainteresowana. Niestety W. Osowski kieruje się wprost do gabinetu dyrektora Noskowskiego, nie znajdując czasu na nic więcej, jak tylko miłe przywitanie panny Stasi. Po chwili obaj panowie wychodzą poruszeni i zdenerwowani. Oto właśnie do Komisariatu Generalnego Rządu RP przychodzi list od tajemniczego Georga Rooka, w którym to informuje on, o istnieniu pewnego depozytu gdańskiego i składa ofertę jego przejęcia. Nadmienia jednak, że sprawę trzeba załatwić poufnie ze względu na niewyjaśnione do końca ustalenia w sprawie prawa do posiadania tego majątku, należącego niegdyś do Eufrozyny Ostrogskiej. O sprawie wiedzą trzy osoby: Dyrektor Noskowski, referent Osowski i major Szalewski. Trójkącik bardzo charakterystyczny i dostarczający powieści momentów niezwykle humorystycznych. Panowie postanawiają na własną rękę przejąć depozyt, oczywiście za odpowiednią sumę. Niestety wszystko się komplikuje, kiedy w sprawę wplątane zostaje wiele innych tajemniczych osób, w tym w kilka bardzo wyrazistych postaci kobiecych. Nie będę oczywiście zdradzać więcej szczegółów, gdyż chcę swoją recenzją zachęcić was do przeczytania tej książki.
Powieść nie należy do lektur łatwych ze względu na wielowątkową fabułę. Nie wolno czytać jej z przerwami. Ja, na początku z braku czasu sięgałam do niej co drugi dzień i po prostu pogubiłam się w gąszczu postaci i wątków. Zaczęłam więc jeszcze raz, tym razem czytałam regularnie i z dużym skupieniem, co pozwoliło mi skupić się na niezwykle ważnych dla tej powieści szczegółach i szczególikach. Inaczej się po prostu nie da. Myślę, że autor celowo tak zagmatwał całą historię, aby czytelnikowi ciężko było rozpracować zagadkę. Właściwie dopiero przy końcu, sprawa samego depozytu, jak i osób biorących udział w próbie jego przejęcia zaczyna się wyjaśniać. Wtedy też przestałam się „ źlić” na autora, za to całe poplątanie. Mogę więc , chociaż jako debiutant stwierdzić, że akcja została poprowadzona w mistrzowski sposób. Mimo że miałam pewne podejrzenia, nie byłam w stanie rozgryźć zagadki do końca, a to przecież duży plus dla tego typu powieści. Przedwojenny klimat Gdańska zaś, przedstawiony został tak prawdziwie, że w wyobraźni widziałam kawiarnię Meyerhof, razem ze Stasią delektowałam się smakiem pralinki nugatowej „Lindy” i w myślach wybierałam piękne buciki z miękkiej skórki „U Krejsfelda”, do których uprzejma sprzedawczyni niepostrzeżenie dorzuca upominek w postaci pasty „EOS”. Nie znam Gdańska, więc nie jestem w stanie ocenić tego, z jaką dokładnością autor przedstawił przedwojenny plan miasta, natomiast biorąc pod uwagę jego zainteresowania, mniemam, że zrobił to świetnie.
Na uwagę zasługuje także zróżnicowany język postaci, zależny od statusu społecznego i pochodzenia. Tutaj na miejsce pierwsze zdecydowanie wysuwają się postacie majora Szalewskiego i szklarza Wicusia, które to jak już wcześniej wspomniałam dostarczają czytającemu niewybrednych wątków humorystycznych.
Jeszcze jednym atutem, przynajmniej dla mnie, jest okładka tej książki, która doskonale obrazuje klimat w jakim znajdziemy się, zanurzając się w kartach Gdańskiego depozytu.
Czytając początkowo tę powieść nie miałam w zamyśle ocenić jej wysoko, natomiast po dobrnięciu do ostatniej strony, kieruję swoje ukłony ku autorowi. To naprawdę świetny kryminał. Czuję się w pełni zachęcona do zgłębiania innych książek tego gatunku.
*nota wydawnictwa