Każdy z nas będąc małym jeszcze dzieckiem uwielbiał zawsze słuchać lub oglądać opowieści o zaginionych skarbach, poszukiwaczach przygód, którzy za wszelką cenę starają się znaleźć upragnione złoto. Również Ja swe dzieciństwo kojarzę z takimi opowieściami, jednak pamiętam, że nigdy w historiach miejscem akcji nie była Polska. Nie przeczę, że mogła być w wielu opowiastkach, po prostu Ja się z takimi nie spotkałem. I można sobie tylko wyobrazić jak bardzo ucieszyłem się gdy trafiłem na „Gdański depozyt” Piotra Schmandta wydany przez Wydawnictwo Oficynka.
Początek XX wieku. Po najwyższych sferach Wolnego Miasta Gdańsk rozchodzi się informacja, być może plotka, być może fakt o tajemniczym skarbie, znajdującym się gdzieś w ciemnościach Gdańska. Do Komisariatu Generalnego RP przychodzą listy od zagadkowego pośrednika zapewniającego przekazanie skarbu władzom RP. Tymczasem na tzw. gdański depozyt zacierają ręce nie tylko polscy urzędnicy lecz także członkowie Niemieckiego wywiadu. Robi się coraz goręcej a czas ucieka. Co wspólnego ma z tą intrygą zmysłowa maszynistka Komisariatu RP? Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim holenderski rzeczoznawca, oraz kto kryje się pod tajemniczą postacią pośrednika. By poznać odpowiedzi na te pytania wystarczy tylko sięgnąć do treści lektury.
Powieść aż po brzegi wypełniona jest wszelkiej maści tajemnicami i zagadkami. Często nie znamy prawdziwych tożsamości postaci odgrywających dość dużą rolę w próbie odnalezienia skarbu. Odnośnie skarbu również wiemy bardzo mało. Bardzo ciekawie i rozlegle przedstawiono historię tego depozytu, jednak mam wrażenie, że zastosowano tu pewien chwyt, w wyniku którego nawet jeśli bohaterowie wiedzą co może zawierać skarb, my dowiemy się dopiero w swoim czasie, czyli na końcu. Całkowicie to rozumiem i cieszę się, że byłem trzymany w niepewności, jednak momentami odczuwałem, jak gdyby robiono to na siłę.
Mocnym aspektem „Gdańskiego depozytu” jest bardzo duża różnorodność bohaterów. Do tej pory wspomniałem głównie o urzędnikach polskich i niemieckich członkach wywiadu. Muszę jednak dodać, że spotkamy tu również wiele przedstawicielek płci żeńskiej, które odegrają ważną rolę. Każda z postaci jest oryginalna, wszystkie wydają się prawdziwe. Ponadto kilka z nich może podawać się za kogoś zupełnie innego. Takie właśnie zabiegi wystawiają czytelnika na próbę, której zdaniem jest nie pogubienie się w treści powieści. A nawet jeśli zdarzy się lekko zgubić wątek, zapewniam, że autor daje szanse by to nadrobić.
Akcja jest bardzo wciągająca, z czasem pojawia się coraz więcej zaskakujących zwrotów akcji, wręcz nie można się oderwać.
Koniec powieści, czyli wyjaśnienie całej zagadki i odpowiedź na nurtujące nas pytania wypada bardzo dobrze. Pan Schmandt sprostał wyzwaniu, rozwiązanie jest zaskakujące, wszystkie części układanki łączą się w całość a my w końcu wiemy co krył gdański depozyt.
Powieść jak najbardziej sprostała moim oczekiwaniom. Okazała się świetną i wciągającą historią, która mimo swej miejscowej zawiłości zapewniła mi kilka godzin świetnej rozrywki.
I przyznać trzeba, że polska opowieść o skarbie wcale nie wypada gorzej od tych z nieśmiertelnym bohaterem unikającym śmiertelnych pułapek. Książkę odkładam na półkę oceniając ją na 4/5.