O tej powieści napisano już wiele dobrego, i słusznie, bardzo słusznie, ponieważ jest świetna. Zacznę jednak od czytelniczej refleksji. Bywają książki, na które się bardzo czeka, bywają też takie, nad którymi człowiek się długo zastanawia, czyta różne opinie, dochodząc do konkluzji: Tak, to musi być dobra książka. Kupuje ją (czy tam wypożycza) zaczyn czytać i…no właśnie, niby jest dobra, niby dobrze napisana, jest klimat, ciekawa historia, no nie ma się do czego przyczepić, a jednak jakoś tak trzeba się przekonywać, że to dobra powieść, że było warto. A potem ten sam czytelnik (w tym przypadku ja) bierze do łapek pozycję (z dużą dozą nieufności), która nie ma nic na swoją obronę, no może poza ilością stron, bowiem podskórnie nobilituję opasłe tomy. Zaczyna czytać i…trafiony zatopiony, od pierwszych stron wciąga, przekonuje do siebie, jest po prostu bardzo dobra.
„Gwiazda szeryfa” prezentuje czytelnikowi świat świeżo powojennego Olsztynka. W jednym z najgorszych czasów – międzyczasie. Jedni okupanci już odeszli, drudzy przyszli, ale jeszcze ciężko mówić o jakiejś konkretnej, uporządkowanej władzy. Stąd szerzą się kradzieże, rozboje, samosądy, mieszkańcy (znaczna część to przesiedleńcy) układają sobie życie po swojemu, a raczej próbują je poskładać po niedawnej wojnie. Wszyscy są poszkodowani i klepią biedę, ci przyjezdni (Polacy), którzy szukają lepszego, bogatszego świata, Prusacy, obwiniani o całe zło i piętnowania, no i „tubylcy” – Mazurzy, Warmiacy, którzy chcą być sobą, a muszą być Polakami.
Nad tym światkiem próbują zapanować trzej przedstawiciele władzy: Zdzisław Waligóra – komendant malutkiego posterunku, Andrzej Sikorski – burmistrz i Adam Szulc – towarzysz-ubek. Każdy z nich wprowadza porządek na własny sposób i z korzyścią dla własnych interesów. Komendant – niby taki dobrotliwy wujek; rubaszne żarty, prostolinijne główkowanie: „trzeba się jakoś urządzić pod Bierutem i Stalinem, nie wychylać się za bardzo, ot tak, dogadać się z władzą i z ludźmi”, no i wódeczka, ale, ale, ten dobrotliwy wujek nie cofnie się przed niczym, jeśli będzie tego wymagała konieczność. Andrzej Sikorski – poczciwina, do rany przyłóż, zakochany w mieście, próbujący poskładać je z gruzów, i Adam Szulc – młody karierowicz, ubek, zrobi wszystko, aby dostać awans i uciec z tego „zadupia”. Na marginesie - bohaterowie stworzeni przez autorkę, są świetni, pełni, kontrastowi, nieszablonowi, tacy ludzcy po prostu. Tych trzech panów różni wiele, łączy tajemnica, chęć utrzymania porządku w miasteczku za WSZELKĄ CENĘ, no i wódeczka.
Ten mizernie tkany, prowizoryczny mir burzy on, Stefan Malewski, enfant terrible, zbyt szczery, zbyt uczciwy, zbyt porywczy, zbyt… no właśnie, jaki? Prze ciekawa postać. Szczerze mówiąc, przypomina mi trochę Wiedźmina, tak tego, Geralta z Rivii. Pakuje się w kłopoty, podejmuje walkę o sprawiedliwość, musi znaleźć sprawcę morderstw za wszelką cenę, ale to wszystko dzieje się jakby bez świadomej decyzji, może nawet bez chęci, on po prostu musi, mimo że kilka razy obiecywał sobie odpuścić śledztwo, od którego, nota bene, został odsunięty. Nie muszę chyba dodawać, że nie spotyka go za to żadna wdzięczność, wręcz odwrotnie. Drążenie sprawy, niezgoda na szukanie kozłów ofiarnych i porywczy charakter powodują, że co ważniejsi obywatele Olsztynka odsuwają się od niego, traktują jak trędowatego, unikają kontaktów poza służbą i znacząco milkną, kiedy pojawia się w ich towarzystwie. A on sam, zarówno z powodu „dziwności” morderstw i sprzyjającym im wydarzeniom, jak i przelewaniem sporej ilości alkoholu, momentami odnosi wrażenie, że postradał zmysły.
A Olsztynek? Cóż, już dawno, naprawdę dawno, nie spotkałam powieści z tak świetnie zbudowanym światem. Autorka włożyło w to dużo wysiłku (ja to doceniam) i to się da zauważyć i poczuć w „Gwieździe szeryfa”. Powojenne miasteczko, bezprawie, kradzieże, układy, handel, no i ta wrogość. Nikt nie lubi nieobliczalnych Rosjan, ale jakoś trzeba z nimi żyć, przesiedleńcy, poszukujący lepszego życia, rozczarowani walczą o przetrwanie, Prusacy, na których w końcu można się wyżyć, nic więc dziwnego, że stają się kozłami ofiarnymi, kiedy społeczeństwo potrzebuje (szybko) kogoś ukarać, no i Stara Niemra, czarownica? szamanka? znachorka? snująca się po ulicach, budzi zarówno lekceważenie, jak i strach. Tak, zdecydowanie Olsztynek jest jak beczka prochu.
Autorka tworzy też świetny klimat, od pierwszych stron można wyczuć pewną grozę, fatum wiszące nad miasteczkiem, no i ten las, którego ludzie się boją, choć nikt nie mówi dlaczego, a może nikt nie wie? Tytaniczna praca autorki i piękny, plastyczny, inteligentny język sprawiają, że czytelnik otrzymuje kawał dobrej powieści. Nie ma tu wartkiej fabuły, szybkich zwrotów akcji, co nie znaczy, że historia jest nudna, nie, jest ciekawa i przede wszystkim rzetelnie opowiedziana. Po przeczytaniu setek książek w życiu doceniam u autorów (dla niektórych wydawałoby się to sprawą drugorzędną) sztukę opowieści. Bo nie oszukujmy się wątki fabularne, w mniejszym czy większym stopniu, się powtarzają, a przynajmniej są podobne, i to właśnie sposób, w jaki autor prezentuje je czytelnikowi, sprawia, że pewne książki są historyjkami na wakacje, a inne historiami przez wielkie H. „Gwiazda szeryfa” to książka autorki-debiutantki, która podjęła rękawicę rzuconą przez wiele pokoleń dobrych pisarzy i wyszła z tej walki o szacowne miejsce w literaturze obronną ręką.
Za egzemplarz dziękuję, naprawdę dziękuję, klubowi recenzenta nakapanie.pl