"Świadomość, że świat nie może się wtrącać do tego, co się dzieje w mojej głowie, jest bardzo przyjemna."
O rety, rety, jak mawiał kiedyś jeden Gumiś!! Ależ to była książka!!. Ciągle jeszcze jestem pod wrażeniem i nie dziwię się, że Irlandczykom nie bardzo się podobało, to co autor w niej napisał.
Ponieważ Frank McCourt niczego w bawełnę nie owija, opowiada, wszystko jak było, jak widział, to wszystko będąc najpierw dzieckiem, potem nastolatkiem. Jest to świetnie opowiedziana historia potwierdzająca, że najlepsze i najciekawsze powieści pisze samo życie, bo to jest historia prawdziwa, historia pewnej irlandzkiej rodziny. A więc po kolei. Tak zwana ''głowa rodziny'' czyli ojciec pijak, ale za to pijak złotousty, który przepija wszystko łącznie z pieniędzmi z przekazu przysłanego z okazji chrztu jednemu z licznych braci Franka, ojciec, który wracając pijany z pabu budzi swoje głodne dzieci i każe im przyrzekać, że jak przyjdzie czas, wszyscy jak jeden mąż poumierają za Irlandię, ojciec, który ma dumę i własne ego większe od wszystkiego innego. W końcu ten ojciec, który wyjeżdża do Anglii do pracy i ...zapomina, że w Irlandii zostawił żonę i dzieci.
Ale czyż można się jemu dziwić ? Wszak jest z Północy i ma dziwne maniery. Dalej, ona, matka, jak byśmy dzisiaj uczenie powiedzieli ''niewydolna wychowawczo'' matka, która rodzi dzieci, nie bacząc na nic, bo w katolickim kraju tak trzeba. Ta matka, która wbrew dumie wciąż nieobecnego ojca, stoi wśród innych nędzarzy pod domem księdza i czeka na resztki z jego stołu. W końcu ta matka, która mimo wszystko nigdy nie pozwala swoim synom powiedzieć niczego złego na ich ojca utracjusza.
Frank ma jeszcze braci i nawet kiedyś miał jedną siostrę, niestety nie wszystkim udało się przeżyć głód, nędzę i wszechobecną wilgoć i zimno. Jest jeszcze dalsza rodzina Franka w osobie babci, która miała Boga w ogródku, wujka, który został ''upuszczony na głowę'' i drugiego wujka, który został zagazowany na wojnie, a teraz pracuje w gazowni. Jeszcze jest anioł z siódmego stopnia, który przynosi dzieci i mówi ''Obaw nie miej''.
Autor - Frank jest świetnym opowiadaczem. Jego książka sprawiła mi mnóstwo emocji. Bardzo różnych, było mi smutno, byłam wściekła na bezduszność ichniej ''opieki społecznej'' i kleru, jednocześnie śmiałam się kiedy starszy już Frank miał ''podniecenie'' i chodził się spowiadać.
Przeżyłam z nim chwilę grozy w szpitalu, kiedy chorował na tyfus i później kiedy kradł mleko i chleb, by nie umrzeć z głodu i dopingowałam mu kiedy wytrwale, choć nie zawsze uczciwie, zbierał pieniądze na bilet do swojej wyśnionej Ameryki. Książkę polecam, polecam, polecam. Nie zawiedziecie się.