Ta książka była po trzykroć nieprawdopodobna: nieprawdopodobnie nudna, nieprawdopodobnie nieciekawa i nieprawdopodobnie irytująca.
W moim odczuciu nie spełniała cech thrillera. Nic mnie w tej książce nie zaniepokoiło, nie było zwrotów akcji, napięcia czy wyczekiwania na ciąg dalszy. Chyba że wyczekiwaniem na ciąg dalszy nazwiemy wyczekiwanie na koniec. Nawet pojedyncze zdania mające budować atmosferę i podsycać ciekawości nie poprawiały odbioru powieści. Była to raczej obyczajówka z cechami dramatu.
Całość fabuły przedstawia tak naprawdę jedną dobę z życia z pozoru szczęśliwej rodziny, Livii i Adama Harmanów oraz dwójki ich dzieci, Marnie i Josha. Wydarzenia są przeplatane wspomnieniami z przeszłości mającymi na celu nakreślić kontekst sytuacyjny i wyjaśniać zaistnienie pewnych zdarzeń.
Livia to czterdziestolatka, która w wieku siedemnastu lat musiała się zmierzyć z macierzyństwem przez co została odsunięta przez rodziców. Nie byli w stanie znieść wstydu na jaki naraziła ich córka. Livia zaś przez dwadzieścia lat przeżywa to odrzucenie i brak hucznego ślubu i wesela, co zamierza sobie skompensować wystrzałowym, do perfekcji niemal wyreżyserowanym przyjęciem z okazji czterdziestych urodzin. Wielokrotnie w tekście padają jej słowa, że przygotowywała się do tego dwie dekady i przynajmniej raz w tygodniu myślała o tym dniu. Livia jest samolubną, zapatrzoną w siebie i dbającą wyłącznie o własny komfort istotą.
Jej mąż, Adam, zmaga się z wyrzutami sumienia wobec rodziny, że odrzucił własnego syna, nie mogąc mu wybaczyć, że przez jego urodzenie on musiał zrezygnować z życia, jakie prowadzili jego rówieśnicy. Te wyrzuty prowadzą do tego, że próbuje rodzinie, a szczególnie żonie wynagrodzić lata, kiedy był nieobecny. Wraz ze studiującą w Hongkongu córką Marnie, szykują urodzinową niespodziankę dla Livii. Marnie, w tajemnicy przed matką, ma przylecieć na jej uroczystość. Niestety nie dochodzi do tego bo wcześniej wydarza się tragedia, o której jako pierwszy dowiaduje się Adam. Od tej chwili fabuła polega na tym, jak ukryć przed Livią straszną prawdę żeby nie zepsuć jej wymarzonego przyjęcia.
Rozterki, tajemnice i niedomówienia aż piętrzą się w tej książce. Problemy generują sami bohaterowie. Są one tak samo niedorzeczne, jak metody, którymi próbują je rozwiązać. Stek bzdur i nieracjonalnych zachowań obłożony w różowy lukier z urodzinowego tortu Livii. W obliczu tragedii, jaka przytrafiła się Harmanom, u większości ludzi wszystko inne w podobnej sytuacji traci na znaczeniu. U Harmanów stanowi DYLEMAT: powiedzieć, czy nie? Jeśli tak, to który moment będzie najlepszy? Wybaczy mi, czy nie? Zrozumie, dlaczego tak postąpiłem?, itp. Sposób przedstawienia tych wydarzeń w powieści, kierunek myślenia i styl działania bohaterów w efekcie bardzo spłyca tę tragedię, czyniąc ją niemal nieistotną w obliczu mającej się odbyć fety. Coś na zasadzie: ktoś umarł? Nic się nie stało, porozmawiamy o tym potem…
Pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym jest dobijająca. Wychodzi, że bohater w tym samym momencie w wydarzeniach uczestniczy i je relacjonuje. Mnóstwo nudnych, szczegółowych opisów, nie niewnoszących nic do treści, np. "Josh podchodzi do szafki, wyjmuje z niej swoje płatki, wsypuje je do miski, zalewa mlekiem, bierze łyżkę z szuflady, a potem, oparty o lodówkę, zabiera się do jedzenie". Autorka zapomniała jeszcze napisać, że otworzył pudełko z płatkami/tudzież torebkę oraz, że odkorkował butelkę z mlekiem ;(
Mocno denerwujące, sztuczne dialogi skupiające się w większości na samopoczuciu Livii: „Masz miły dzień?” – „O tak! Bardzo”. Pretensjonalna forma wypowiedzi bohaterów: „Adamie, możesz tu przyjść?”; „Nelsonie, uspokój się”, itp. Ja bym powiedziała po prostu „Nelson, uspokój się” – brzmi to bardziej dzisiejszo i bardziej przystaje to aktualnie panujących realiów.
Końcówka była trochę lepsza niż to zapowiadała wcześniejsza fabuła, ale w obliczu wszystkich wątków trochę naciągana i przesadnie dosłodzona.
Zabrakło też emocji jakie powinny towarzyszyć człowiekowi po tak strasznej tragedii. Nie znalazłam autentycznego, szczerego żalu, rozpaczy, bólu. Wszystko było jakieś takie opanowane, stonowane, wyreżyserowane, jakby bohaterowie nie mieli emocji, uronili dwie łezki i przeszli nad sprawą do porządku dziennego.
Wynudziłam się, przewracałam oczami niemal za każdym razem, gdy Livia wygłaszała jakąś kwestię, z trudem dotrwałam do ostatniej strony.
Raz na czas synchronicznie czytamy z mężem jakąś książkę i on wybiera tytuł. Padło akurat na „Dylemat”. Ocena jaką przyznaję tej powieści jest średnią ocen mojej i jego. Jego odbiór książki był zupełnie inny niż mój. On dałby powieści ocenę 7, ja zaledwie 3. Średnia wychodzi 5 i jest to z trudem wypracowany, raczej zgniły konsensus między nami.
Po „Terapeutce”, która mi się bardzo podobała, miałam chęć przeczytać inne powieści autorki. Po „Dylemacie” przeszła mi ochota.