Trzeci tom serii „Dwór cierni i róż” pozostanie bardzo długo w mojej pamięci. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak przeżywałam, czytając jakąś serię książkową. Należą się wielkie gratulacje Maas, za tą książkę. Dla mnie była idealna, chociaż wiem, że niektórzy doszukują się w niej błędów, ja nie znalazłam ich wcale. Jak już wspomniałam o tym w poprzedniej recenzji, uznałam, że „Dwór mgieł i furii” jest genialny, to tak teraz muszę rzec, że „Dwór skrzydeł i zguby” przewyższa skale i nie jestem w stanie nawet określić, jak bardzo pokochałam ten tom, tę serię.
„Dwór skrzydeł i zguby” opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce, tak naprawdę od razu po wyprawie do króla Hyberni po Kocioł. Przenosimy się znowu do Dworu Wiosny, gdzie aktualnie przebywa Feyra, która szpieguje Tamlina, Juriana i resztę jego świty. Stara się znaleźć potrzebne informacje, które mogą się przydać, aby naprostować bieg wydarzeń. Feyra gra w bardzo niebezpieczną grę, gdzie jeden niewłaściwy ruch będzie kosztował nie tylko ją, ale i cały Prythian zagładę. Młoda fae musi zadecydować, komu może zaufać, a komu jednak nie. Musi także szukać wiernych sojuszników, których niekoniecznie spotka w sprzyjających okolicznościach. Niestety nad Prythianem ciemne chmury oznajmiają zbliżającą się nieubłaganą krwawą bitwę, a czasu jest coraz mniej.
„Dwór skrzydeł i zgub” przepełniony jest intrygami, taktykami wojennymi, nieoczekiwanymi zwrotami akcji i mrożącymi krew w żyłach potworami. Nieoczekiwani sojusznicy wychodzą z ukrycia, w końcu dowiadujemy się, czym kierował się Tamlin podczas swoich wyborów, kim i czym tak naprawdę jest Amrena, poznajemy Rhysanda i jego rodzinę z zupełnej innej strony, dowiadujemy się bardzo ciekawych rzeczy o innych dworach i innych postaciach. Książka posiada w sobie niesamowitą ilość przebiegłych spisów, które nie raz zaskoczą nas samych.
Dwór Nocy na czele ze swoim księciem i księżną szukają sojuszników w każdym zakątku świata. Kierują nawet swoją prośbę o pomoc do osób, o których bym nawet nie pomyślała. Feyra intensywniej trenuje z pomocą Rhysanda, Kasjana i Azriela. Nie daje sobie ani grama wytchnienia, tak samo, jak każdy inny bohater. Wszyscy dają z siebie sto procent mocy. W obliczu zbliżającej się dużymi krokami śmierci powstaną nowe rozterki i miłości, nowi, a także starzy przyjaciele zaciskają więzi.
Brutalność, ciemność i strach przeplata się tutaj na zmianę z nielicznym szczęściem. Bohaterowie spędzają każdą wolną chwilę, na spędzeniu czasu z najbliższymi. Nikt nie ośmiela się marzyć o szczęśliwym zakończeniu, które de facto może nie nastąpić. Prythian stoi w bardzo niebezpiecznej i ruchliwej pozycji. Jeden krok dzieli ludność Prythianu i króla Hyberni od zderzenia się ze sobą. Dwie potężne krainy, jednak dużą przewagę ma po swojej stronie Hybern. Wszystko jest możliwe, wszystko jest do stracenia.
W tej części zdecydowanie bardziej rozwija się więź pomiędzy Rhysandem, a Feyrą, w końcu są swoimi towarzyszami, do końca swoich dni. Napięcie, jakie w nich narasta, bardzo mnie usatysfakcjonowało. Podobało mi się wykreowanie tych postaci i w żadnym aspekcie nie mogę im nic zarzucić. Zwłaszcza dla niesamowitego Rhysanda, który zyskał moje serce już podczas pierwszej części. Bohater ten jest wprost fenomenalny, uwielbiam jego sposób bycia, jego całego i myślę, że gdybym spotkała go w rzeczywistości, od razu bym się w nim zakochała, jak to mówią „miłość od pierwszego wejrzenia". Trzeba jednak pamiętać o tym, że to właśnie książę Dworu Nocy zakochał się dosłownie od pierwszego wejrzenia w Feyrze. Bardzo, ale to bardzo spodobała mi się o tym wzmianka w tym, jak i w poprzednim tomie.
Spodobała mi się także postać Feyry, która tutaj niesamowicie się rozwija i kształtuje. Odkrywa w sobie tak naprawdę swoją potęgę, swoją moc, która może ich uratować. Dziewczyna zmienia się na przestrzeni tych trzech części, dorasta, dojrzewa, w końcu przeszłą bardzo ciężką drogę w swoim życiu, tak naprawdę od kołyski. Więc tutaj duże uszanowanie Feyrze, którą zresztą też uwielbiam. Niech żyje księżna!
W „Dworze skrzydeł i zguby” tak naprawdę dopiero poznajemy Neste i Elaine, dwie starsze siostry Feyry, które wskutek zbliżenia z Kotłem stały się nieśmiertelne, stały się jednymi z fae. Muszę przyznać, że ot, tak jak lubiłam Elaine, bo była w miarę neutralną postacią, tak nie przepadam jakoś za bardzo za Nestą. Stała się jeszcze bardziej nieznośna, kiedy została fae. Nie przekonałam się do niej za bardzo, ale pomimo tego, w pewnych momentach dowiodła, że można byłoby ją jeszcze jakoś polubić. Co do Elainy, to było mi jej bardzo szkoda, wydaje mi się, że dziewczyna przeżyła z nich wszystkich największy szok, spowodowany przemianą. Przecież miała wkrótce wyjść za mąż, była zakochana, a los zgotował jej taki przewrót.
Uwielbiam całym sercem Mor, Amrene, Azriela i Kasjana. Są to jedne z nielicznych postaci, które od razu wpasowały się w moje gusta i które od razu pokochałam. Każdy z nich ma niesamowitą, a zarazem bolesną historię, jednak dzięki wsparciu najbliższych są w stanie ruszyć dalej. Tak samo postać Rzeźbiącego jest niezwykle interesująca i godna poświęcenia czasu, zresztą nie tylko jego.
Muszę dodać także to, że naprawdę rzadko płacze podczas czytania książki, a tutaj, w tej części zdarzyło mi się to nie raz. Czy to podczas bitwy, czy podczas opowiadanych historii, a tym bardziej na zakończeniu, w którym łzy leciały mi strumieniami.
„Dwór skrzydeł i zguby” jest najbardziej dojrzałą częścią z całej serii dworów, trzeba to przyznać. Jednak jest także najbardziej wzruszającą i emocjonującą częścią. Wszystko jest bardzo starannie dopasowanie, wyjaśnione. Tutaj dowiadujemy się wszystkich odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Są momenty, w których możemy śmiać się do łez, a są także takie chwile, które prowadzą do wzruszenia.
Jednoznacznie muszę stwierdzić, że cała seria dworów, niezmiernie mi się podobała i czuję, że nie raz nie dwa do niej powrócę i na nowo będę to wszystko przeżywać.
Teraz czeka na mnie dodatek, a dokładnie „Dwór szronu i blasku gwiazd”, który ma jedynie 320 stron, a na Maas i jej świat to zdecydowanie za mało!