Zachęcona niezliczonymi opiniami na temat dzieła Maggie Stiefvater, określanego mianem bestsellera New York Timesa, postanowiłam na własnej skórze przekonać się, czy opowieść, jaką pisarka przedstawia w Drżeniu jest rzeczywiście warta tego, co o niej mówią.
Zerkając na okładkę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że będzie to historia zupełnie inna niż wszystkie. Już sam fakt, że główny plan zajmuje czerwona parasolka, sprawił, że z rosnącym podekscytowaniem otworzyłam książkę, zerkając mimowolnie na dedykację autorki. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału nieco się zdziwiłam, że powieść jest podzielona na tak krótkie części. Wszak lubuję się w rozległej akcji, mnóstwie słów nagromadzonych małym drukiem, a jednak po pewnym czasie przyzwyczaiłam się do tego sposobu snucia historii i musiałam przyznać, że bezsprzecznie autorka dynamizuje w ten sposób wydarzenia.
Na pierwszy plan wysunęło mi się to, że ani Grace, ani Sam, nie koncentrują się jedynie na powierzchowności, jak to często bywa w powieściach przeznaczonych dla młodzieży, lecz starają się również dotknąć sfery duchowej, mówiąc o tym, co czuli. Nie sądzę, że jest to wada, ani że spowalnia w pewnym stopniu rozwój fabuły, a wręcz przeciwnie - stanowi to zaletę, bo pozwala wczuć się w sytuację bohatera. Biegnąc wzrokiem z jednego krańca strony do drugiego, nie zdołałam nie dostrzec mnóstwa potoczyzmów występujących w Drżeniu. Jest to zapewne celowa próba ukazania młodego wieku postaci oraz otoczenia, w którym rozgrywaja się ich przygoda, lecz nie przypadło mi to zbyt do gustu, co prawdopodobnie odnajdzie uznanie w oczach innych czytelników - widać przecież, że Maggie Stiefvater starała się uczynić swój utwór realistycznym.
Grace, główna bohaterka Drżenia, zadziwiająco szybko przypadła mi do gustu. Niekiedy czułam irytację jej zachowaniem, ale często doszukiwałam się w jej wypowiedziach pewnych mądrości oraz dopiero kształtującej się duszy dziewczyny. Przyznam śmiało, że to śledzenie opowieści z jej punktu widzenia sprawiało mi największą przyjemność, bo nie dość, że wczuwałam się w rolę bezbronnej córki, która szuka ukojenia w snach o złotookim wilku, kiedy ojciec wybudza ją z letargu, a zarazem buńczucznej i dociekliwej kobiety, jaką powoli się stawała. Historia prowadzona ze strony Sama nie była tak ekscytującą, choć nadal z chęcią ją śledziłam.
Reasumując, powieściopisarka starała się przytoczyć czytelnikowi w miarę przystępny sposób historię Sama i Grace i w zupełności jej się to udało. Mnie samej taka opowieść wydała się nieco wyidealizowana, a samo uczucie rodzące się między bohaterami nazbyt nierealne, lecz są to jedynie moje własne przemyślenia, z pewnością niekiedy odmienne od wrażeń innych, którzy przeczytali tę powieść. Mimo wszystkich wad, jakich doszukałam się w Drżeniu, a o których nie chciałam się rozpisywać, dzieło M. Stiefvater ma ogromną ilość zalet, a aby te poznać musicie sięgnąć po tę pozycję. Nie ma nic gorszego, jak nie sięgnąć po dany utwór jedynie z obawy, bowiem poczas czytania możemy doznać wielu odmiennych uczuć, tak jak i ja przeżywałam i wzruszenia, i chwile, gdy miałam ochotę potrząsnąć postaciami, aby podjęły roztropniejsze decyzje. Patrząc na to z innej strony; dzieło pisarki spełniło swoje zadanie - wywołało w odbiorcy pewną reakcję, nie było objętne. Zatem każdy, kto jeszcze się waha, niech przeczyta choć pierwsze dziesięć stron, a nuż powieść wywoła w nim pozytywny odźwięk.
Recenzję opublikowałam również na: recenzje-powiesci.blogspot.com