Joanna Chmielewska jako pisarka Joanna Chmielewska, oglądając mieszkania w imieniu planującej powrót na ojczyzny łono krewnej z Kanady przypadkowo odkrywa, że jedno z nich jest miejscem zbrodni - znajduje zwłoki dwóch osób, spoczywające na kupie gruzu ze skrytki w ścianie. Jak to często bywa w jej powieściach uczestniczy aktywnie w rozwiązaniu zagadki, czyli odnalezieniu sprawcy/sprawców oraz zaginionego łupu ze ściany, a o tym, że był to łup wart uwagi świadczą jego resztki w postaci kilku złotych monet, pozostawione przez nieuważnego (trzeciego?) przestępcę.
To jest pierwszy wątek.
Jednocześnie, obok, mamy wątek drugi, zaskakująco poważny. Wątek długoletniego znęcania się nad dzieckiem, wątek wieloletniej przemocy i ofiary tej przemocy, której nikt nie pomógł (i, Bogiem a prawdą, całkiem dobrze widać w tej książce, jak ciężko jest pomóc osobie w takiej sytuacji, jak łatwo ją przeoczyć, zwłaszcza, że książka napisana została w latach dziewięćdziesiątych, gdy społeczna wrażliwość chyba jednak była mniejsza). Mamy wątek kilkunastu lat znęcania się przepełnionej nienawiścią ciotki nad powierzoną jej opiece, bezbronną dziewczynką. Nie, żadnej fizycznej przemocy, wyłącznie gnębienie nakazami i zakazami, poniżaniem, noszeniem starych łachów, uniemożliwianiem oddawaniu się ulubionym czynnościom (rysowaniu czy czytaniu), niszczeniem wszelkich pamiątek po rodzicach, separowaniem od rówieśników (a, Bogiem a prawdą, od wszystkich ludzi), zabranianiem wszystkiego, co mogło dawać dziecku radość.
Wątki się łączą, bo jedne zwłoki poniewierające się na kupie gruzu należą właśnie do uroczej cioci, w sumie drugi wątek każe nam obdarzać gorącą sympatią (a przynajmniej dopingować i życzyć powodzenia) mordercę, napisane jest to wszystko w charakterystycznym, chmielewskim stylu i w moim osobistym osądzie książka ta jest pozycją "graniczną" między "starą Chmielewską" a "nową". Jest w niej treść, nie przeholowane dowcipy, starannie poprowadzone (dwa!) wątki i jeszcze nie odnosi się wrażenia odcinania kuponów od popularności lub też syndromu bycia kurą znoszącą złote jaja. Z drugiej strony subtelnym powiewem zaznacza się już to, za co ostatnie pozycje Królowej Polskiego Kryminału znielubiłam, a niektórych nie dałam rady przeczytać do końca - bohaterowie zaczynają głównie siedzieć, jeść i opowiadać sobie, zamiast działać, pojawiają się dalekie od uprzejmości uwagi o osobach homoseksualnych, daje się też zauważyć kiełkująca skłonność do wygłaszania swych opinii ex cathedra.
Mimo to polecam i plusuję za dobry i oryginalnie poprowadzony pomysł, nietypowy dla wcześniejszej twórczości problem, znany, lubiany i wciąż obecny styl i poczucie humoru oraz jako przykład końca etapu ;).