Bez zbędnych wstępów i udziwnień. Prosto z mostu: według mnie, jest to najlepsza książka roku 2010. Żadna tam górnolotna literatura, ale taka trafiająca do czytelnika - od razu, prosto do serca.
Konrad Romańczuk jest pisarzem fantastą, poetą i mistrzem pióra. No może z tym mistrzem przesadziłem. Poetą też właściwie nie jest, fantastą tym bardziej. A pisarzem to jest tak od wielkiego święta. Konrad przede wszystkim jest spadkobiercą i nowym lokatorem Lichotki. Potencjalnie gotyckiej posiadłości, zaprojektowanej z iście nieziemską fantazją. Konstrukcja względnie parterowa, z dodatkiem niewielkiego piętra i wieżyczką na doczepkę. No i nie byłoby w tym niczego dziwnego (no może poza potencjalnym architektem), gdyby nie to, że Konrad otrzymał Lichotkę razem z całym, względnie żywym wyposażeniem.
Piwnicę i część spiżarni zamieszkuje Krakers - pradawny stwór z głębin odwiecznego zła, na co dzień jednak, lubujący się w gotowaniu i pichceniu coraz to wymyślniejszych potraw. Zdecydowanie lubi święta, oddając się nieokiełznanej kulinarnej ekspresji. W okolicach większych skupisk wodnych przebywają Utopce, w liczbie sztuk 4. Zostały ostatecznie zmuszone do eksmisji w okolice pobliskiego stawu, jednak zdecydowanie wolą długie wizyty w Konradowej łazience. Do tego dochodzi Widmo, o zmiennym stanie skupienia, ale zdecydowanym charakterze nieszczęśliwie 'zakochanego' poety, ponadto wielokrotny samobójca i niespełniony amant. Na koniec dochodzi jeszcze inwentarz zwierzęcy w postaci kotki Zmory i królika Rudolfa Valentino. O ile całkowicie bierne w stosunku do innych domowników zachowania Zmory można poczytywać zarówno za złośliwość, zimne wyrachowanie lub specyficzną 'kocią miłość', to Rudolf Valentino ma już całkiem zdecydowane skłonności niszczycielskie, nastawione na recykling wszystkiego co papierowe. Plus, zupełnie gratis, zdolność do pojawiania się królika tuż pod nogami nieszczęsnego Konrada.
No i tym sposobem dochodzimy do Licha. A Licho nie śpi. Znaki rozpoznawcze: dosyć niski wzrost, różowe bamboszki, celofanowa (potencjalnie) czuprynka, stanowczo za duży t-shirt jako całość garderoby i dwa białe puchate skrzydełka. yyyy... skrzydełka?? Tak, skrzydełka, bo Licho jest aniołem stróżem tejże posiadłości. Buszuje po Lichotce szukając najmniejszych oznak brudu, który zaraz mogłoby unicestwić. W ogóle uwielbia sprzątać, poznawać praktyczne działanie nowych detergentów czy takich wynalazków jak pralka automatyczna. Poza tym chciałoby, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Tylko lata biedaczysko cały czas zasmarkane, uczulone na pierze, nawet te z własnych skrzydełek. A w samym środku tego zamieszania jest Konrad. Zadanie ma proste: mieszkać w Lichotce i pilnować by wszyscy przeżyli do następnego dnia. Bo beztroscy lokatorzy mają dziwną tendencję do pakowania się w różne kłopoty. Zapewniam, że w Lichotce nudy nie będzie.
Wracając do samego początku... czyli autorki. Pani Marta Kisiel pewnie nie dostanie literackiej nagrody Nobla. Książka nie porusza żadnych ważnych problemów społecznych, nie dobiera się do istoty człowieczeństwa, poezja też to właściwie nie jest. W ogóle, to traktuje o całkiem przyziemnych rzeczach, w całkiem przyziemny sposób, na dodatek używając całkowicie 'przyziemnego' słownictwa. Ale trafia prosto do serca i to jest najważniejsze. Książka rozśmiesza, bawi i zaprasza do szalonego młynka z bohaterami. A ci też są niczego sobie. Każde to wyraziste indywiduum, z niecodzienną fizjonomią, pakietem własnych wad i zalet, ciekawym (czyt. dziwnym) charakterem i jeszcze ciekawszymi zainteresowaniami. Nie da się o nich zapomnieć, nawet po skończonej lekturze.
Do tego trzeba dorzucić specyficzną skłonność autorki do zabaw tekstem. Bo tekst wydaje się być lekki, łatwy i przyjemny, ale co napakowany jest masą niespodzianek. Wszelkich gierek słownych, aluzji, dwuznacznych sformułowań jest na kartach książki tyle, że można z tego zrobić osobną zabawę. Wyszukiwanie i śmianie się do rozpuku. Pani Marta ma nieprzebrany arsenał takich tekstów, i strzela nimi jak zawodowiec. Udało się to tak dobrze, że jest to chyba najmocniejszy punkt całej książki, walcząc o prym z słodką postacią Licha. Czemu to właściwie służy? Na pewno wywołaniu ataków śmiechu, ale również satyrycznemu podejściu do spraw otaczającego nas świata. Protestujący ekolodzy, lokalny radny robiący przekręty, zaskoczeni drogowcy - wszystko tu jest tworząc tło fabuły. Ciekawe tylko, co odzwierciedla managerka Konrada, jak wampir wysysająca z niego kolejne opowiadania?
Czytałem "Dożywocie" wszędzie i też nigdzie nie mogłem powstrzymać śmiechu. Nie ważne czy było to na dworcu, w urzędzie, w pociągu, u rodziny. Wszyscy zgodnie uznawali mnie za potencjalnego wariata, a może po prostu zazdrościli nowego źródła radości. Mimo przeczytanej książki, uśmiech pozostał. Mam nadzieję, że pani Marta pozwoli mi jeszcze spotkać Licho w przyszłości. Ja nie mogę się doczekać.