Motyw zabójczego dotyku jest już trochę oklepany, prawda? Po całkiem intrygującym "Dotyku Julii" trzeba byłoby się nieźle natrudzić, by wymyślić coś, co wyróżniałoby się na tle konkurencji. Jus Accardo, autorce serii "Denazen", w skład której wchodzi m.in. recenzowany właśnie "Dotyk", w pewnym stopniu udało się to osiągnąć. Jej pomysł był na tyle udany, że przy końcowej ocenie książki uznałam ją za całkiem dobrą. I myślę, że mogłaby spodobać się także i Wam. Przekonajcie się dlaczego.
Deznee to zbuntowana nastolatka, skłócona z ojcem, który nie potrafi okazywać córce żadnych uczuć poza jawną pogardą i niechęcią. Dziewczyna żyje w poczuciu niesprawiedliwości i robi wszystko, żeby uprzykrzyć życie znienawidzonemu rodzicowi. Z tego względu już na wstępie Deznee jawi się nam jako rozimprezowana, chętnie sięgająca po alkohol i otwarcie, wręcz bezczelnie, flirtująca ze wszystkimi chłopakami naburmuszona i zła na cały świat osoba. Nie będę mydlić Wam oczu i mówić jako to Deznee jest wspaniała. Już od pierwszych stron "Dotyku" wiedziałam, że nie będę pałać do niej szczególną sympatią. Przede wszystkim wpłynęło na to jej niedojrzałe zachowanie, które nieustannie mnie irytowało. Tego typu bohaterowie nigdy zresztą mi się nie podobali. Na szczęście, z czasem dziewczyna zaczęła się zmieniać, dzięki czemu moja niechęć do niej zmalała. Poza tym gdzieś po głowie chodziła mi myśl, że jej bezczelne zachowanie wobec ojca świadczy o tym, że chciałaby, aby w końcu zwrócił na nią uwagę, a nie myślał jedynie o pracy. W związku z tym uznałam, że dam Deznee drugą szansę i przekonam się jak będzie się zachowywać w kolejnej książce.
Ojciec Deznee to pracoholik, oddany swojej pracy w Korporacji Denazen jak chyba nikt inny. Całe dnie spędza w siedzibie firmy, a wracając do domu, nie szuka kontaktu z córką, a jeśli już, to po to, by pokazać jak bardzo nią gardzi. Faktycznie tatusiek nie budzi sympatii. Czytając o nim, ma się wrażenie, że jest to podły człowiek, niewart nawet funta kłaków. Więc w sumie zachowanie Deznee można częściowo usprawiedliwić.
Pewnego dnia, wskutek nieprzewidzianego splotu wydarzeń, Deznee poznaje Kale'a. Chłopak pojawia się znikąd, bosy i sprawiający wrażenie, że przed kimś ucieka, więc Deznee, nie myśląc wiele, postanawia mu pomóc. Zabiera go do domu, wiedząc, że to zdenerwuje ojca. Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę z tego, że to, co zrobiła, zmieni jej życie raz na zawsze. W ogóle sprawia wrażenie, że najpierw coś robi, a potem myśli.
A kim jest Kale? Na pierwszy rzut oka - nie oszukujmy się - półgłówkiem. Od chwili pojawienia się Kale'a na scenie, jesteśmy świadkami jego dziwnych zachowań, pytań wyjętych z kosmosu i reakcji, których w życiu byśmy się po nim nie spodziewali. Chłopak jest sztywny, jakby w wiadome miejsce wsadzono mu kij - generalnie na początku wypada słabo. Skąd się to wzięło? Dlaczego Kale zachowuje się tak, jakby nigdy nie widział na oczy świata zewnętrznego? Jak się okazało, moje rozumowanie było bliskie prawdy - Kale faktycznie nie przebywał w normalnym świecie, bo... był więziony w Denazen. Organizacja ta to tak naprawdę szajka polująca na ludzi z pewnymi talentami, by ci pracowali dla nich i zajmowali się, no cóż, zabijaniem. A Kale jest właśnie jedną z tych utalentowanych osób - jego dotyk zabija.
Muszę przyznać, że pomyliłam się co do naszego głównego bohatera. Kale, choć jego zachowanie jest co najmniej dziwne, jest wspaniałym człowiekiem, który za wszelką cenę chce nauczyć się oddzielać dobro od zła, a także rozróżniać, które zło zasługuje na karę, a które nie. Dobrze, że wpadł mu do głowy taki pomysł, bo w sumie przez większą część książki chłopak w odwecie za zniewagę Deznee miał ochotę wszystkich pozabijać. Nie rozumiał dlaczego dziewczyna kategorycznie mu tego zabraniała. Jeśli przyjrzeć się Kale'owi przez pryzmat całości powieści, to można dojść tylko do jednego wniosku: należy mu współczuć. Tak też było ze mną, bo biorąc pod uwagę to, co przeżył w Denazen za sprawą ojca Deznee, mogło mi być go tylko żal.
Na pochwałę zdecydowanie zasługuje łatwo przyswajalny język powieści. Książka wchodzi lekko, nie sprawia kłopotów w odbiorze i obfituje w słownictwo typowo młodzieżowe, więc nie miałam absolutnie żadnych problemów z czytaniem. Niestety, gorzej prezentuje się korekta. W tekście wypatrzyłam zarówno literówki, jak i potknięcia w interpunkcji, co wnikliwego czytelnika może wprowadzić w konsternację, lecz generalnie nie wpływa to na odbiór tekstu jakoś szczególnie negatywnie. Naprawdę czyta się to fajnie.
Fabuła, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, od pierwszych stron "Dotyku" obfituje w akcję. Przy tej książce nie da się nudzić. W trakcie lektury miałam wrażenie, że bohaterowie są ciągle w ruchu. Nie było czasu, by nad czymś się zastanawiać, a poza tym autorka dosyć jasno przedstawia fakty i wydarzenia, że właściwie nie ma nad czym rozmyślać. Ale z drugiej strony miło byłoby na chwilę zwolnić i zgłębić, dajmy na to, przeszłość bohaterów w dużo większym stopniu niż to umożliwiła Jus Accardo.
Podsumowując, "Dotyk" od Wydawnictwa Dreams to kawał dobrej młodzieżówki, która na swój sposób wyróżnia się na tle pozostałych, "dotykowych" książek. Przede wszystkim oryginalność przejawia się w osobie Kale'a, który swoją nieporadnością i nieprzystosowaniem do życia w społeczeństwie stanowi nie lada kąsek. Dobrze się o tym czyta, ot co. Autorka miała ciekawy pomysł zarówno na samą książkę, jak i na całą serię - myślę, że z chęcią zapoznam się z kolejnymi tomami serii "Denazen".
Jeśli należycie do tego grona szczęśliwców, którzy mają za sobą sesję lub właśnie mają ferie, to sądzę, że "Dotyk" Jus Accardo skutecznie uprzyjemni Wam przynajmniej dwa, wciąż zimowe, wieczory. Polecam.
Ocena: 5/6