Książeczka napisana w 1978 r., gdy powszechne było powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają”, wyprzedza współczesne pedagogiczne poradniki wychowania. Hanna Święcicka była wieloletnim pracownikiem poradni wychowawczych, sama mając rodzinę wielodzietną, a później wielopokoleniową.
Swoje spostrzeżenia dotyczące zachowania dzieci, ich reakcji i potrzeb zawarła w trzech książeczkach. Pierwsze: „Osiołek Łukaszka” i „Dom wreszcie własny” to opowiadania, natomiast „Jest ktoś” bardziej przypomina eseje, coś pomiędzy książkami Reginy Brett, a felietonami Małgorzaty Musierowicz. Napisane prostym językiem, trafne przemyślenia oddane humorystycznie, błyskotliwe riposty, nienachalne sugestie. Wiele tematów odnosi się do dylematów związanych z wiarą i jej praktykowaniem u dzieci. Czytałam wiele książek na ten temat i muszę przyznać, że „Jest ktoś” to perełka wśród napuszonych dzieł wielkich moralizatorów.
Są to eseje o ludzkim życiu, wychowaniu dzieci skierowanym w stronę religijną, ale spostrzeżenia, metody i uwagi dotyczą wychowania dobrego , empatycznego, kulturalnego człowieka. Autorka spostrzegła, że czasami w dziecku rodzą się problemy natury eschatologicznej. I to jak je przyjmie, zależy od konstrukcji psychicznej dziecka i postawy rodziców. Zwraca uwagę na najważniejsze sprawy w życiu duchowym, np. treść powinna być ważniejsza od formy. Podaje przykłady z własnego życia oraz z życia swojej rodziny. Pocieszające jest dla dorosłego człowieka, że niektóre prawdy poznaje się przez lata, dojrzewa do nich, a jedno słowo może rozjaśnić wątpliwości. Tak zdarzyło mi się przy czytaniu tej książki. Warto przeczytać, by wychować mądre, empatyczne dziecko, a samemu wiele rzeczy zrozumieć.
Idealna lektura dla zagorzałych katolików, którzy nie wszystko rozumiejąc, powtarzają za autorytetami kościoła utarte stwierdzenia nie przystające do rzeczywistości i próbują wychować dziecko, tłumiąc jego emocje, doznania, często prostą ufną wiarę. Doskonale pokazuje to na przykładach Hanna Święcicka. Kiedy jeszcze niewielu pedagogów uważało bicie dziecka za coś niewłaściwego, szkodliwego, autorka zaobserwowała reakcję swojego wnuka, małego Piotrusia, na klapsa otrzymanego od ojca, a według dziecka niezasłużonego. Oczy dziecka były chmurne i zbuntowane, a na ich dnie czaił się lęk. Co z tym zrobić? Mądra opiekunka nauczyła Piotrusia słowa „przepraszam” i cały świat dziecka zajaśniał radością.
Przeczytałam tę książeczkę z prawdziwą przyjemnością.