Ilona Andrews to ukrywające się pod pseudonimem literackim małżeństwo Ilony i Andrew Gordonów. Kolejne tomy cyklu tego duetu pisarskiego o przygodach charyzmatycznej Kate Daniels trafiały na listy bestsellerów New York Timesa i przyniosły małżeństwu rozpoznawalność. „Płoń dla mnie” to pierwszy tom cyklu „Ukryte dziedzictwo”, którego główną bohaterką jest równie charyzmatyczna Nevada Baylor. „Biały żar” to jego kontynuacja.
Nevada Baylor jest prywatnym detektywem. Z pomocą najbliższych prowadzi małą, rodzinną firmę i stara się nie wychylać. Głównie dlatego, że nie chce, aby jej ukryte zdolności ujrzały światło dzienne. O tym, że jest żywym wykrywaczem kłamstw wprawdzie dowiedziało się już kilka osób, jednak kiedy jej sekret pozna cały świat, życie dziewczyny legnie w gruzach. Za wszelką cenę nie powinna do tego dopuścić. Nie potrafi jednak patrzeć na krzywdę innych i kiedy dowiaduje się, że porywacz nie chce zdradzić miejsca pobytu porwanego dziecka, siłą wydusza z niego prawdę. To dopiero początek jej kłopotów. Zgłasza się do niej mąż zamordowanej prawniczki. Jednej z trzech osób, które z zimną krwią zostały pozbawione życia. Nevada przyjmuje zlecenie, chociaż wie, że w ten sposób naraża się na zdemaskowanie, a całą rodzinę na ogromne niebezpieczeństwo. Bo w sprawę zaangażowani są przedstawiciele starych, znamienitych magicznych rodów. Czy Nevada sobie poradzi? I czy uda jej się to zrobić bez pomocy potężnego i ponętnego Magnusa – Szalonego Rogana?
Tak jak nie mogłam doczekać się kontynuacji „Ukrytego dziedzictwa”, tak samo miałam trochę obaw odnośnie tego tomu. Bałam się, że „Biały żar” nie będzie w stanie udźwignąć wysoko postawionej poprzeczki. Bo książka „Płoń dla mnie” totalnie mnie oczarowała. Kupiła mnie genialnie wykreowanym światem i świetnie przemyślanym systemem magii. Ale też ilością zapierających dech w piesi wydarzeń. Obawiałam się niepotrzebnie, bo „Białego żaru” nie dosięgnęła klątwa drugiego tomu. Powieść trzyma naprawdę wysoki poziom.
Również ten tom to rewelacyjne, niezwykle dynamiczne urban fantasy. Świat przedstawiony w książce jest rozbudowany, wszechstronny i tak dobrze opisany, że w mig można się w nim odnaleźć. Do tego coraz bardziej się rozszerza. Zostali wprowadzeni nowi bohaterowie, a „starych” poznajemy coraz lepiej. System magiczny w tym cyklu to cudo! Już w poprzednim tomie można było poznać wiele rodzajów magicznych talentów, którymi magowie władają na różnym poziomie, od szczątkowego do wyjątkowo potężnej magii, takiej na przykład jak u Rogana, który jest Magnusem. Sporo tego, jednak jest to tak dobrze opisane, że nie sposób się w tym wszystkim pogubić. Nawet mimo tego, że dzieje się w powieści bardzo dużo i dzieje się szybko. I również mimo faktu, że w tym tomie poznajemy kolejne rodzaje magii, a Nevada coraz lepiej poznaje swój talent. Cieszy fakt, że pojawiły się kolejne tajemnice, a na część pytań udało się uzyskać odpowiedzi. No i relacja Nevady i Connora poszła o krok dalej, co również cieszy. W powieści dzieje się tak dużo, że mimo jej całkiem sporej objętości można pochłonąć ją na jednym wdechu. Książka zaskakuje na każdym kroku, a akcja biegnie bardzo szybko, czasami aż szkoda, że tak szybko, bo chciałoby się z powieścią spędzić dużo więcej czasu.
Bohaterowie są rewelacyjnie wykreowani. Każdy jest jakiś, nawet postaci drugoplanowe są niesamowicie barwne. Uwielbiam rodzinę Nevady, a w szczególności jej zwariowaną babcię Fridę, która akurat w tym tomie myśli głównie o wyswataniu swojej wnuczki. No ale każdemu zdarza się błądzić, więc wybaczam tę małą wpadkę. Nevada z jednej strony jest tak samo odpowiedzialna jak wcześniej, z drugiej odrobinę się pogubiła. Albo raczej motylki w brzuchu zaczęły przesłaniać jej jasność myślenia. Bo niby wie, że jej rodzina nie ma innego żywiciela, że jest za nich wszystkich odpowiedzialna, ale i tak pcha się tam, gdzie może z łatwością zginąć. Ba, jej rodzina może zginąć. I pewnie tak by się stało, gdyby nie ich nieustraszony obrońca Rogan i jego niezawodna armia. Trzeba przyznać, że mimo całej miłości, jaką obdarzyłam ten cykl, postać Nevady i mnie potrafiła zirytować. Szczególnie denerwuje w momentach, kiedy zaczynają sterować nią hormony i zachowuje się jak jakiś podlotek, któremu zauroczenie odebrało trzeźwość myślenia.
„Biały żar” to kolejna powieść duetu Andrews, która wskakuje na listę moich najlepszych czytelniczych wyborów tego roku. Jest świetna! Dopracowana, zabawna, przesycona magią i pełna niebezpiecznych przygód. Ciężko się od niej oderwać, a szybka akcja dodatkowo na to nie pozwala. Po raz kolejny idealnie trafia z poczuciem humoru w mój gust. To jest dokładnie to, co lubię. Jeśli jeszcze nie znacie tego cyklu, nadrabiajcie, bo lepszego nie znajdziecie. „Dwory” Maas, które, swoją drogą, również uwielbiam, wypadają przy nim blado. Doskonale się bawiłam i z całego serca Wam tę książkę i cały cykl polecam.
We współpracy z Wydawnictwem Fabryka Słów.