Bohaterem książki Dom na Wyrębach jest Marek Leśniewski, który jest doktorem prawa, wykładowcą akademickim i zięciem dziekana. Miał poukładany świat, dopóki nie wdał się w romans ze studentką. Po rozwodzie i wyrzuceniu z uczelni układa swój świat na nowo. Kupuje stary dom na Wyrębach, która jest byłą osadą niemiecką, położoną kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Lublina. Pozostały z niej tylko dwa domy. Jednak nie wszystko jest takie sielskie jak się wydaje. W domu Marka zaczynają dziać się dziwne rzeczy, tajemniczy puszczyk nie daje mu spać, a pod domem grasuje upiorna zjawa, która zagląda w okna. Za dnia jedyny sąsiad Marka, Antoni Jaszczuk, za którym ciągnie się piętno mordercy to druga strona medalu.
Stefan Darda snuje tajemniczą opowieść o przeszłości i samotności. Wszystko to wdziera się w cudze życie i zatruwa umysł. Okazuje się, że tajemniczy puszczyk to groźba, a niekończąca się zieleń za oknem to pułapka, a nie azyl, jak myślał Marek. Samotność może okazać się złym wyborem, a wtedy należy szukać towarzysza, nawet w najmniej oczywistej sytuacji.
Wszystko to miało potencjał, bo... była to droga przez mękę. Podczas lektury książki miałem ochotę przeskoczyć parę akapitów do przodu, bo zbieranie grzybów, plany kulinarne bohatera, wieczory przy wódce i kac to treści zbędne, którymi zadrukowana jest ta książka. Nie wnoszą zupełnie nic do fabuły. Trzeba było ją dosłownie wyłuskiwać spomiędzy rozdziałów o niczym. Książka podzielona jest na cztery części, z których każda kończy się epilogiem. Cztery zakończenia? Dużo, ale to jeszcze nic. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zawierają spoilery. W części drugiej akcja dzieje się w jesieni, epilog ma miejsce już wiosną i daje nam wyjaśnienie zagadki, która zawiąże się dopiero w części trzeciej... To właśnie w tej części zaczyna się dopiero coś dziać! Mamy na plecach upragnione ciarki, a zakończenie nie jest tyle straszne co raczej smutne. Myślę, że niecierpliwy czytelnik podziękuje za czytanie już po pierwszej części.
Opowieść ta miała potencjał, lecz nieumiejętna redakcja całkowicie go pogrzebały. Mamy ponad 200 stron nudnych opisów z życia w wymarzonym domku na wsi, który być może wcale nie jest taki wymarzony. Książkę mogę polecić cierpliwym czytelnikom, którzy są w stanie przerzucić kilka ton mułu, by znaleźć na końcu trochę złota.