Powieść „Wyklęte pokolenia” opiera się na prawdziwych historiach rodzinnych, a opowiada o losach licznego, szlacheckiego rodu Krzemieńskich. Na akcję osadzoną w latach 1864-1945 składają się nie tylko losy głównych bohaterów, ale – przede wszystkim – rozważania nad sytuacją polityczną i gospodarczą, kwestiami wiary i polskości oraz przyszłością znów niepodległej Polski.
Akcja toczy się dwutorowo – obserwujemy na przemian dzieci Jaremy Krzemieńskiego z drugiego małżeństwa oraz jego samego. Książka otwiera się scenami dramatycznej ucieczki rodziny z Ukrainy do niepodległej od niedawna Polski. Trzeba przyznać, że to bardzo wciągający początek – młodzi Krzemieńscy są nielegalnie przemycani przez granicę i nieraz muszą wyciągać resztki majątku w postaci złotych monet „świnek”, by dodatkową łapówką zapewnić sobie bezpieczeństwo. A ryzykowna podróż to zaledwie początek kłopotów, jakie przygotowało dla nich życie. Gdy tylko zaczną odnosić sukcesy i zakładać rodziny, nadejdzie nowe zagrożenie, jakim będzie II Wojna Światowa.
Fragmenty dotyczące ich ojca, Jaremy Krzemieńskiego, skupiają się głównie wokół kwestii polskości. Bardzo dobrze udało się oddać autorowi różne cienie tej kwestii – mieszkający na Ukrainie Jarema zaczyna jako romantyczny nastolatek walczący w powstaniu, potem podchodzi do swojej narodowości bardziej obojętnie, w końcu jednak się buntuje. Jarema miota się między tym, co się najlepiej opłaca a tym, co rzeczywiście gra mu w duszy, analizując szanse Polski na niepodległość i zastanawiając się, jak powinni postępować Polacy pozbawieni ojczyzny. Nakładają się tu też kwestie religijne i polityczne, a także rodzinne, gdyż żona-Rosjanka ma zupełnie inny pomysł na życie niż Jarema. Pojawiają się uwagi o innych nacjach, choćby Żydach. „Wyklęte pokolenia” prezentują sytuację i postawy Polaków żyjących w Rosji w czasach panowania ostatnich carów i początku bolszewizmu. To w interesujący sposób zarysowany obraz Rosji przełomu wieków.
Niestety, językowo książka jest bardzo nierówna. Czyta się ją dobrze tam, gdzie jest po prostu powieścią, natomiast robi się gorzej, gdy autor zaczyna streszczać historyczne tło – nagle trafiamy do podręcznika szkolnego. Rolicki ma też bardzo irytujący zwyczaj wybiegania w przyszłość: „w tamtych czasach jeszcze nie znano [czegoś], więc nasi bohaterowie korzystali z [czegoś innego]” albo „[rzecz] z tamtych czasów możemy porównać do naszej współczesnej [rzeczy]”. Bardziej irytujące są już tylko zdania w rodzaju „i to był ostatni raz, gdy bohaterowie się spotkali, choć oni jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy”. Tej stylistyczne nierównowadze towarzyszy fatalna korekta – jedno z dzieci Jaremy miałoby się urodzić w 2005 roku(sic!), gdy chodziło o 1905. W sumie aż cztery razy trafiają się błędny daty. Dodatkowo interpunkcja bywa losowa („Jeźdźcy ci byli uzbrojeni w karabiny z zamkami, a nie skałkowe, jak było, do niedawna.”), a autor ma w zwyczaju budować wyjątkowo długie, wielokrotnie złożone zdania, w których czasem ciężko się połapać: „Gułag, co by o nim nie mówić, jako bardziej liberalna forma walki z tak zwanymi wrogami klasowymi od stawiania pod „stienką” każdego podejrzanego, jeszcze nie zdobył sobie w marksistowskiej Rosji powszechnego prawa obywatelstwa”.
Mimo tych oczywistych błędów „Wyklęte pokolenia” czyta się naprawdę dobrze. Wszyscy miłośnicy powieści historycznej, sag rodzinnych czy zaprezentowanego okresu w dziejach Rosji i Polski będą najpewniej z lektury zadowoleni.