Kiedy wzięłam do rąk książkę Marka Lipskiego, „Dlaczego nie jestem ateistą” poczułam wielką radość. To dziwne, ale tak przyjemnego dotyku książki nie kojarzę. Tekturowa okładka, nie tak ściśle twarda, ale i nie miękka, a do tego mój ulubiony rodzaj papieru. Niebłyszczące, kremowe kartki, całość naprawdę przyjemna w dotyku. Czy to wrażenie okładki, lekkości chmur? Czy słońca złapanego w lipowe listki? Sama nie wiem. Przepełniona nadzieją dobrej lektury wzięłam się za czytanie.
Po tak przyjaznym wstępie z ochotą przewracałam strony. Pomyślałam sobie, że po poprzedniej lekturze dalej szukam duchowych doznań, by zatrzymać się, zastanowić. Takiej namiastki rekolekcji wielkopostnych na miarę mnie i w formie dla mnie najprzyjemniejszej – książkowej.
A tutaj w pierwszym rozdziale lekkie orzeźwienie. Chwilowe zwątpienie, czy przypadkiem nie jestem na studiach. Przez moment miałam wrażenie, że czytam Caldini’ego, ale w polskim wydaniu. Nie mogę jednak nie przyznać racji w tych rozważaniach na temat potrzeb człowieka. Wypełniają one nasze życie, a my dążymy do ich spełniania i nic tego nie zmieni.
Traktując książkę, jako prywatne rekolekcje, rozmyślam. Zgadzam się, ale i się nie zgadzam. Tak, ciężko nam rozmawiać o śmierci, o tym, co będzie dalej i czy będzie. Osobiście żyję nadzieją, że tak, że śmierć nie będzie naszym końcem. W swoim przypadku mogę przyznać autorowi rację, że jako osoba wierząca nie rozmawiam o tym z najbliższymi, o tym, co będzie, gdy „zamkną nam oczy na zawsze”. Ale nie mogę zgodzić się z autorem, gdy twierdzi, że wszyscy tak robią. Tak dobrze znani nam Świadkowie Jehowy oni też wierzą i też wierzą w Boga. Co rusz słyszę na ulicy, czy w progu drzwi, czy się zastanawiałam, czy myślałam, co będzie po tym naszym ziemskim życiu? Oni pytają i to pytają głośno. Wierzę, a często pukam się w czoło. Nie chcę rozmawiać i zamykam jeszcze nie do końca otwarte drzwi. Zbywając ich zdawkowym, „nie, dziękuję, nie mam czasu”.
Autor otwarcie mówi o zwątpieniu, o niepewności, która go czasami dopada. Nie jest sam. Sądzę, że każdy z nas jest nimi przepełniony, bo przecież nie da się namacać nienamacalnego. Wiary musimy szukać we wnętrzu samego siebie, w czynach drugiego człowieka.
W swoich rozważaniach sięga też do źródła, do Biblii. Nie zgadzając się na hierarchię i misję kościoła, nie odwraca się tym samym od Boga. Zaczyna czerpać z przykładów i słów ludzi natchnionych, ze słów tych, którzy doświadczyli, przeżyli i byli towarzyszami drogi Chrystusa, który sam dla niego jest Najlepszym Przyjacielem.
Marek Lipski zawodowo jest szkoleniowcem skutecznego wywierania wpływu na ludzi oraz efektywnej sprzedaży. Z wykształcenia biolog miłujący drzewa. Prywatnie mąż i ojciec.
Czy tą książką autor złożył nam świetną ofertę? Ależ oczywiście. Bez żadnych podchodów przedstawił nam korzyści wynikające z wiary, które by miały nastąpić podczas Sądu Ostatecznego. Poznajemy również jego zdanie na temat biblii ateistów „Bóg urojony” Dawkins’a. Poznajemy człowieka, Marka Lipskiego, sam szuka, doświadcza i wierzy.
Uważam, że książkę warto przeczytać, bo jeżeli nawet nie da nam wszystkich odpowiedzi, to sądzę, że zasieje ziarenko ciekawości, chęci poszukiwania drogi dla własnej duchowości.