Była leniwa niedziela. Za oknem ciepło, lecz nie upalnie. Delektując się widokiem wylegującej się w słońcu zieleni, przypomniałam sobie z jednej z podróży uroki słodyczy „włoskiego nicnierobienia”. I właśnie wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, by do błogiego wałkonienia się dołożyć przyjemność czytania. Wybór padł na „Ukochanego z piekła rodem” autorstwa Alka Rogozińskiego z Wydawnictwa „Melanż”. Ponoć kryminał, ponoć zabawny, więc… myślę sobie, wejdę w to piekło.
Joanna Szmidt, wg prezentacji dokonanej przez samego autora, to „najpopularniejsza polska pisarka romansów, niepotrafiąca zaakceptować faktu, że ma 40 lat”, stąd zachowaniem bliżej jej do trzpiotowatej (i romantycznej) Joasi niż do rozważnej Dżoany, a jednym ze sposobów na utrzymanie stanu permanentnej dziewczęcości jest przygoda z dużo młodszym od niej mężczyzną. Niestety, diabli wzięli amory i wszelkie związane z nimi przyjemności poboczne, bo Joanna znajduje ukochanego zamordowanego w jej pokoju kąpielowym. Bezwzględny sprawca nie miał przy tym absolutnie ani odrobiny dobrego smaku, gdyż dokonując zbrodni nie raczył wziąć pod uwagę gustownego wystroju wnętrza i posłużył się wielce ordynarnym narzędziem w postaci prostackiej siekiery, przez co nijak nie komponowało się ono (i narzędzie, i morderstwo) ze stylowym otoczeniem. Jakby nie mógł wysilić się na coś bardziej trendy! Tym sposobem pojawia się zalążek wątku kryminalnego, a wraz z nim atrakcyjny komisarz. (Umknęło mi, że krótko wcześniej na scenę wkracza nieco mniej atrakcyjna Betty – wiekowo rówieśniczka Joanny, acz niedorównująca jej urodą, za to zdecydowanie nieoddająca jej pola w słownych utarczkach.) Zapomniałam też wspomnieć, że ukochany (już wprawdzie denat, ale wciąż ukochany) trudnił się wielce wymagającym fachem. Był wziętym fotografem największych sław światka artystycznego. Tylko jego wrażliwa dusza i bystre oko potrafiły wydobyć prawdziwą głębię z płaskich ciał tudzież donośnie pustych umysłów gwiazd i gwiazdeczek migoczących często nawet nie własnym blaskiem a zaledwie światłem odbitym. Cały ten fejm nasz fotograf następnie odpowiednio wygładzał i ujędrniał bez umiaru przy użyciu narzędzi elektronicznych, co z kolei schlebiało napompowanym botoksem i przepełnionym mitomanią ambicjom próżnych artystów przez najmniejsze a, a dokładniej artystek.
Rogoziński w „Ukochanym z piekła rodem” wprowadza nas za kulisy świata show-biznesu. Świata, który z wierzchu skrzy się kuszącą powłoką, a w środku gotuje od jadu konkurencji i nieetycznych zachowań, przy czym ploteczki i babranie się w prywatnych sprawach to najmniejsze z przewin. W świecie show (niekoniecznie mediów) mamy więc Joannę – zamożną pisarkę i snobkę. Mamy Betty – jej agentkę dbającą o sprawy swej pracodawczyni i jednocześnie przyjaciółki, która walcząc jak tygrysica o każdą złotówkę dla Joanny, zabezpiecza też poniekąd własny dostatek w postaci choćby porsche cayenne. Mamy piosenkarkę, której sława i ego wykraczają niemal poza galaktykę, a do tego z charakterem prawie tak skomplikowanym jak wzór na trajektorię lotu na Marsa (ponadto lotu obfitującego w nieprzerwane problemy systemów panowania nad sterami) i która zwykła o sobie mawiać „ono”, by rzekomo ułatwić sobie współodczuwanie. Mamy przedstawiciela paparazzi pazernego na pikantne nowinki i za pieniądze gotowego fotografować może i nawet z wychodka, byle tylko zdobyć MEGA! materiał. Mamy wreszcie przedstawicieli branży mediowej, czyli dziennikarzy tabloidu (czy to aby nie oksymoron?) drążących życie gwiazd głębiej niż sam wziernik kolonoskopu. A to i tak jeszcze nie wszyscy. Jednym słowem mamy tu istną menażerię celebryckich osobliwości absolutnie oderwanych od świata zwykłych ludzi.
Rogoziński każdemu ze swoich bohaterów przydaje cechy przekonująco wyraziste i eksponuje je w językowo kuszący sposób, robiąc to zestawem zaledwie kilku trafnych słów, no powiedzmy w porywach w kilku zdaniach, przez co stają nam przed oczami postaci jak żywe i na dodatek tak kontrastowo charakterystyczne, że trudno je ze sobą pomylić. Jak to możliwe, że ich charakterologicznie drobne przecież przywary tak doskonale zapadają nam w pamięć?
„Ukochany z piekła rodem” zasadza się głównie na dialogach, a jedną z ciekawszych nici konwersacyjnych stanowią – w moim mniemaniu – dysputy dwóch pań, czyli Joanny i Betty. Tu też Rogoziński kształtnie zestawia odmienne perspektywy i trafne riposty, zabawnie, acz bez złośliwości, kąśliwie, lecz bez szydery. Tak jak w celebryckim świecie. Eeee…, czyli jak? Zwyczajnie ładnie, zgrabnie, estetycznie i z klasą, bo przecież mówimy o formie.
Skoro to kryminał, to obowiązkowo musi nastąpić krótka wzmianka o przestępczym i śledczym procederze. Otóż w miejscu i czasie, w którym sięgałam po „Ukochanego z piekła rodem”, absolutnie nie oczekiwałam niczego więcej od lektury jak tylko dostarczenia mi rozrywki na przyzwoitym poziomie. Książka ta zaspokoiła moje pragnienia, a autor nie poskąpił psot również w gangsterce. Świat detektywistycznej dedukcji oraz świat bandyckiej destrukcji zostały potraktowane ze sprawiedliwie podobnym przymrużeniem oka, w efekcie rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia w ciemną jak czarci ogon noc zamiast oblać czytelnika zimnym ze strachu potem powoduje, iż tenże oto odbiorca z nieskrywanym uśmieszkiem zastanawia się, jakim też komediowym chwytem posłuży się tym razem autor, by godnie wybrnąć z sytuacji. Podsumowując, sporo akcji równa się sporo atrakcji.
Koniec końców niedziela upłynęła mi piekielnie szybko. Uwijałam się z każdą kolejną stroną i jak diabeł święconej wody unikałam wszelkich innych zajęć niezwiązanych z „Ukochanym z piekła rodem”. Już, już wertowałam kartki, by starym zwyczajem sprawdzić, któż okazał się być demonicznym użytkownikiem narzędzia zbrodni, a tu nagle… tutułit…. tutułit… tutułit… domofon bez odrobiny taktu się odzywa. Akurat teraz diabli nadali… myślę sobie. Z prędkością rączej łani stawiłam się u drzwi, sprawę załatwiłam ponadprzeciętnie żwawo i niemal w podobnym tempie, acz z lekkim wygibasem, by smukłą nóżkę sobie dla wygody podwinąć (zerknąwszy przy tym niby od niechcenia na łydkę wyróżniającą się wciąż udatną formą, choć może jednak jeszcze nad nią popracować, bo przecież wiekowo zdecydowanie góruję nad Joanną), byłam z powrotem i mogłam już bez żadnych przeszkód doczytać o niskiej motywacji mordercy zasługującej na szczególne kryminalne potępienie.