Muszę przyznać, że coraz częściej wychodzę ze swojej strefy komfortu i sięgam po kryminały nie tylko polskich czy niemieckich autorów, ale również te duńskie, fińskie i mam nieodparte wrażenie, że trafiam na coraz lepsze serie. A o Departamencie Q mam wrażenie, że niewiele osób słyszało. Niesłusznie!
"Ofiara numer 2117" to już ósmy tom serii wydany w Polsce i z każdym kolejnym mam odczucie, ze jest coraz ciekawiej, a autorowi nie kończą się pomysły na dalsze losy jego bohaterów. O czym tym razem opowiedział?
Ponownie spotykamy dwoje bohaterów, Rose i Assada. Zaznaczę w tym miejscu, że lepiej czytać poszczególne części w odpowiedniej kolejności, ale nic się nie stanie wielkiego jeśli pokusicie się łapać za losowe, bo akurat trafi się któraś w empiku i z ciekawości byście chcieli sprawdzić cóż to za seria. Natomiast tym razem zagłębiamy się w przeszłość Assada i ten fakt jest niezwykle ważny i może powodować, że wcześniejsze tomy nie będą aż tak tajemnicze. Co ciekawsze, po drugiej stronie barykady, ten zły bohater, jaki został w fabułę wpasowany to Ghaalib. Facet jest fanatykiem islamskim i samo to już sugeruje, że może mieć wiele za uszami. No i postanawia zemścić się na naszym głównym bohaterze. A za co? To musicie doczytać sami, ale spodziewajcie się walki z czasem, wyścigiem wręcz o to, by nie doszło do ataku terrorystycznego. Tylko czy to można powstrzymać?
Cała seria to thrillery sensacyjne, w których akcja dosłownie gna na łeb, na szyję. Ja się tego nie spodziewałam sięgając kilka lat temu po pierwszą część, bo jednak autor pochodzi z Kopenhagi, a tam kryminały, które wychodzą spod piór autorów potrafią być długie, ciągnąć się i budzić ogromny niepokój, ale mimo wszystko są wciągające. Tutaj autor nie pozwala czytelnikowi na chwilę oddechu i tak jest faktycznie w każdym kolejnym tomie, ale tym razem przeszedł sam siebie i wraz z bohaterami śledziłam wydarzenia, martwiłam się o zamach, do którego miało dojść, co ciekawe, nie w Danii, a w Niemczech. Obstawiałabym prędzej inne kraje, ale zamachowiec stwierdził, że to to miejsce będzie dla Assada bolesne. Dlaczego? Tego nie zdradzę! Znajdziecie to w treści.
Jak zwykle przy Departamencie Q, muszę ponarzekać. Zakończenie zawsze zostawia potężny niedosyt i tym razem również tak jest. To takie ucinanie w najmniej odpowiednim momencie z założeniem, że przyjdzie jeszcze czekać na kolejny tom... Wszak to nie Mróz, po którego seriach można się spodziewać minimum jednego tomu rocznie. Ale czy to źle? No właśnie nie! Uwielbiam wracać do Rose i Assada, a najlepsze jest to, że nigdy nie mam odczucia, że o nich zapomniałam. Ot, wpadam z impetem w kolejny tom, bo każda część zapadała w pamięć i miło znów się spotkać z bohaterami.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.