“Świat się jednak bez nas kręci
A nie chcieliśmy w to wierzyć
Nad głowami szklany sufit
Ktoś go musiał w końcu przebić
Szklanki do połowy puste
Wychylaliśmy przy stołach
Ciągle w gabinecie luster
Aż wybuchliśmy od środka”
Kawałek “Złoto” w wykonaniu Mroza jest jednym z moich ulubionych, albowiem opowiada o młodzieży lat 90., która szła pod prąd obaw i lęków swoich najbliższych.
Przemysław Żarski, mimo iż to Pan w średnim wieku, przypomina mi tych odważnych młokosów z piosenki artysty. Jest dla mnie pisarzem, który każdą kolejną powieścią kruszy szklany sufit gatunku, w jakim aktualnie się porusza. Trochę Go znam, więc wiem, że nie jeden raz “wybucha od środka” widząc, jak bardzo komercja rządzi tym, co on sam uważa za sztukę. Wielokrotnie mówił o tym, że pisze powieści, które sam chciałby przeczytać i nie ma w nich miejsca na żadne kompromisy. Odważny, uparty, bezkompromisowy i piekielnie zdolny. Właśnie powrócił i niesie w dłoniach thriller, po lekturze którego wszystkie kolejne będziemy oceniać i odbierać diametralnie inaczej. Znowu to zrobił… Słyszycie? Właśnie pęka szklany sufit.
Żadnej z powieści Przemka Żarskiego nie da się ot tak przeczytać. Ładunek emocjonalny, którym wypełnia każdą historię z powodzeniem innym pisarzom posłużyłby za materiał co najmniej do trylogii. Żarski najpierw żongluje traumami, bólem i strachem, a później misternie upycha je w swej historii, niczym dawny sprzedawca warzywa do swojego Żuka, wracając z hali targowej. To właśnie kocham w Jego twórczości. Mam wrażenie, że każdą swoją kolejną powieść pisze tak, jakby miała być Jego ostatnim dziełem - testamentem, po którym będą Go wspominać czytelnicy i najbliżsi. Ten głód bycia lepszą wersją siebie wyczuwam za każdym razem, a w “Gabinecie luster” wręcz namacalnie go doświadczam. Jeśli więc szukasz czytelniku przyjemnej i lekkiej historii, która przeleci po Tobie, niczym dmuchawiec - nie sięgaj po Gabinet luster. To powieść dla tych, którzy szukają w literaturze czegoś więcej, którzy stawiają jej wysoko poprzeczkę i wierzą, że rozrywka może także wzbogacać i skłaniać do refleksji.
Żarski ustawił mnie do pionu i pokazał miejsce w szeregu. Potraktował jak uczniaka, któremu wydaje się, że mając setki przeczytanych książek na koncie, wszystko przewidzi i rozpyka do połowy tomu. Tyle razy ile dostałem z przysłowiowego liścia powoduje, że poważnie rozważam, czy nie przeczytać tej historii jeszcze raz. W “Gabinecie luster” nic nie jest takie jak się wydaje - ani fabuła, ani motywacje bohaterów, ani też wnioski. Autor zadbał bowiem o to, aby każdy z nas wyciągnął je samemu, nadał im interpretację i porangował według własnego kręgosłupa moralności.
Gdyby moje serce było ze szkła, to stłukłoby się co najmniej kilkakrotnie w trakcie lektury “Gabinetu luster”. Poruszył mnie wątek trudnego dzieciństwa, doświadczeń, które zmieniają nie tylko jego oblicze, ale wpływają na dalsze życie jednostki. Główna bohaterka, Ada, jest przykładem, że nie zawsze czas leczy rany, a częstokroć po prostu otwiera nowe, dążąc do tego by emocjonalna krew sączyła się z nich z coraz większym ciśnieniem.
Jako ojciec dwóch córek bardzo przeżyłem obraz ojcostwa namalowany w powieści Żarskiego. Najpierw wzruszyłem się przy lekturze dedykacji. Poważnie! Przemysław Żarski wycisnął ze mnie łzy na etapie dedykacji swojej książki i nie wstydzę się tego powiedzieć. Żałuję tylko, że samemu nie mam możliwości, abym w ten sposób mojemu tacie sprezentować coś równie wzniosłego. Później jednak nie było już tak słodko. Postaci ojców, których poznajemy w “Gabinecie luster” najpierw wzbudziły moją odrazę i jednoznaczną ocenę ich postępowania. Kiedy już podpisywałem na nie wyrok Autor rozbił jedną z tafli lustra, za którą ukrył motywację swoich bohaterów. Wtedy ujrzałem pełen obraz tego, co chce mi powiedzieć. Nie tylko czyny są ważne, ale to, co stoi za ich popełnieniem. Nie mając pełnego obrazu polegasz na własnym wyobrażeniu, a to zazwyczaj bywa niekompletne.
Postać Ireneusza Zalewskiego jest tą, którą pragnę wyróżnić. Całkowicie ją kupuję i zanurzam się w jej historii. Tak doskonale skrojonej postaci na drugim planie dawno już nie spotkałem. Doświadczony dziennikarz, mający za plecami całą ligę dawnych kontaktów i znajomości, robi co może, aby wygrać bitwę z własnym poczuciem winy. Moje zainteresowanie tą postacią narastało z każdym rozdziałem. Do dziś widzę go przed oczami, w gabinecie, otoczonego stertami gazet i notatników.
Cienka granica między prawdą a iluzją jest kolejną odsłoną thrillera Żarskiego, obok której nie sposób przejść obojętnie. Ile razy wybieramy złudzenie zamiast prawdy? Dlaczego to robimy? Czy to mechanizm obronny? A może coś więcej - lina, której chwytamy się, by w ogóle przetrwać to, co prawdopodobnie mogłoby nas zabić. Iluzja życia pozwala spojrzeć na siebie z boku, niczym na aktora, która odgrywa nasze życie i stanowi nasz awatar.
W “Gabinecie luster” Przemysława Żarskiego nie sposób pozostać obojętnym. Jeśli tylko nie masz zamkniętych oczu, ujrzysz ogrom bólu i cierpienia. W jednym z luster mieszka odrzucenie, w drugim przemoc domowa i molestowanie, a w kolejnych fanatyzm religijny, małomiasteczkowe reguły i traumy, które karmią się codziennymi kłamstwami i depresją. To, czy dotkniesz którejś z tafli, czy tylko na nią popatrzysz, zależy od Ciebie czytelniku.
Zrozumiałem, że każdy z nas tworzy własny gabinet luster, w którym zamyka swoje życie. Pokazujemy go innym, ale sami zazwyczaj nie mamy odwagi do niego wejść, Boimy się, co ujrzymy, gdy spoglądniemy w zwierciadła naszego jestestwa i przeżytych doświadczeń.
Ściskam dłoń Autorowi i kłaniam się nisko. Po raz kolejny udowodniłeś, że skromność, cierpliwość i bezkompromisowość mogą iść w parze z byciem wybitnym pisarzem. Za takiego Cię uważam. Taki też jest “Gabinet luster”.