„Odetchnij pełną piersią. Być może robisz to po raz ostatni...”
Współczesne science fiction niczym nie odstaje od dorobku poprzedników. Szlaki przetarte przez Stanisława Lema czy Philipa K. Dick'a dziś nierzadko stykają się, tworząc odświeżone nowości. Nic dziwnego, że pisarze sięgają po aktualne motywy literackie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ten debiut prezentuje przerażającą wizję świata, która na pierwszy rzut oka przypomina życie w czasach komunizmu. Czy jest czymś jeszcze więcej?
Ziemia przeszła rewolucję. Od teraz wszędzie pełno jest smogu. Najcenniejszym towarem staje się reglamentowany tlen. Wszystko to z powodu wyniszczenia środowiska naturalnego. Adam jest właścicielem firmy Oxygeniusz. Trwając w tym absurdzie, próbuje stawić czoła dziwnej rzeczywistości. Czas ucieka, a zasoby tlenu kończą się. Mężczyzna wraz ze swoim przyjacielem Robertem udaje się w podróż do wirtualnych światów. Być może tam uda się znaleźć rozwiązanie tej tragicznej sytuacji w obliczu postępującej destrukcji świata.
Brzmi jak scenariusz z horroru? Tutaj nic nie straszy. Sama wizja jest dosyć nietypowa. Reglamentacja towarów kojarzy się jednoznacznie z niekończącymi się kolejkami w sklepach w okresie PRL-u. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku tlenu. W obliczu kataklizmu staje się on najistotniejszym elementem funkcjonowania ludzkości. Problem tkwi jednak w jego ilości. Adam, rozdając tlen, spełnia się zawodowo. Nie wszystkich jednak stać na tego typu luksusy. Bogatsi mogą sobie pozwolić i gromadzą zapasy życiodajnego gazu. Biedniejszych czeka smutny koniec.
Książka obfituje w rozważania filozoficzne i religijne. To ogromny plus. Rzadko dziś spotyka się podobne analizy. Zmusza jednocześnie Czytelnika do refleksji, podsuwając mu wiele trafnych pytań natury egzystencjalnej: Kim my dzisiaj jesteśmy? Czy możemy równać się z Bogiem? Decydować o czyimś życiu lub śmierci? Częściowo taką rolę odgrywał Adam. Obecnie żyjemy w czasach, kiedy jesteśmy zbyt zapatrzeni w siebie, aby móc bezinteresownie pomagać innym.
To wszystko wygląda zachęcająco. Prawdopodobnie nadal by tak było, gdyby nie jeden, dość znaczący, minus tej książki. Mam na myśli styl autora. To jest powieść współczesna, a wykonanie wcale tego nie sugeruje. Język został naszpikowany słowami charakterystycznymi dla innej epoki. Dziś wszyscy jednogłośnie uznają je za archaizmy. Oto pierwszy z brzegu przykład, żeby nie być gołosłowną:
„Drzwi otworzyły się. Wszedł do śluzy, a wejście zawarło się za jego plecami. Neutralizujące opary jęły wypełniać niewielkie pomieszczenie, zionąc z okratowanych dysz w ścianach, pod ciśnieniem odczuwalnym nawet przez ochronny skafander..”
Ten cytat jest zaprzeczeniem aktualności powieści. Dziś taka polszczyzna odeszła w zapomnienie. Styl charakterystyczny dla książek sprzed kilku stuleci. Nasuwa się skojarzenie z „Trylogią” Henryka Sienkiewicza. Taki zabieg utrudnia czytanie całości i odbiera przyjemność z lektury. Przebrnięcie przez styl autora jest dość trudne. Aby dostrzec głębszy sens, trzeba najpierw przekopać się przez warstwę językową, która działa na niekorzyść książki.
Podsumowując, „Handlarz tlenem” Marcina Araszczuka jest powieścią nietypową. Wyróżnia się ona w gatunku, zarówno z uwagi na zawarte motywy (filozofia, religia, moralność), jak i styl pisania. Możecie przeczytać tę książkę z ciekawości. Koncept świetny, nieco gorzej prezentuje się jego wykonanie. Na pewno nie jest to jednoznacznie zła książka. Może jednak zawieść tych, którzy oczekują porywającej i lekkiej opowieści o niepokojącej wizji przyszłości naszej planety. Tematyka lekka, aktualna i intrygująca, wykonanie natomiast może przytłoczyć.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Novae Res