Ayelet Waldman to znana za oceanem publicystka, jej artykuły ukazywały się między innymi w The New York Times, The Guardian czy Vogue. W 2002 roku zadebiutowała na książkowym rynku detektywistyczną serią "Mommy-Track" ("Mama na tropie"), a siedem lat później opublikowała swoje przemyślenia na temat macierzyństwa (jest matką czwórki dzieci) - i właśnie o tej pozycji dzisiaj napiszę.
Wszystko zaczęło się od artykułu, w którym pani Waldman oznajmiła, że bardziej kocha męża niż swoje dzieci. Poruszona opinia publiczna okrzyknęła ją Złą Matką. Kobieta zgadza się z ich opinią, ale na kartach tej książki snuje refleksje, czym Zła Matka różni się od Dobrej Matki. Wspominając różne momenty z życia swojej licznej rodziny (męża Michaela i czwórki dzieci: Sophie, Zeke'a, Rosie i Abrahama), konfrontuje je ze stereotypami. Nie próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy Dobrą Matką jest ta, która rezygnuje z pracy by zająć się dziećmi, czy ta która realizuje się na polu rodzinnym i zawodowym. Nie rozstrzyga wielu podobnych dylematów, nie narzuca odpowiedzi: wyciągnięcie wniosków pozostawia czytelnikowi.
Ayelet ciekawie i barwnie opisuje swoją rodzinę. Szybko poczułam się jak jej kolejna członkini. Książka została podzielona na osiemnaście rozdziałów (pewnie zdziwicie się dlaczego akurat tyle), których treść nie jest ułożona chronologicznie, co wprowadza pewien chaos, ale po początkowych problemach szybko się do tego przyzwyczaiłam. W tym szaleństwie tkwi metoda, jak głosi stare porzekadło. Autorka przedstawia nie tylko swój punkt widzenia, ale także Michaela czy osób trzecich, niejednokrotnie udowadniając samej sobie, jak Złą Matką jest. Nie ucieka też od politycznych nawiązań, które mnie (i zapewne większości polskich czytelników) niewiele mówiły, mimo przypisów dodanych przez naszego rodzimego wydawcę.
Podczas lektury, niestety, nie wyrobiłam sobie zdania, jak wygląda Dobra a jak Zła Matka. Jestem za to w zupełności pewna, że Ayelet Waldman nie zalicza się do Złych Matek - niejedna "dobra" rodzicielka robi dla swoich dzieci mniej niż ona. Zawsze znajdą się osoby, które myślą inaczej, które spróbują udowodnić nam, jak bardzo źli jesteśmy. Sztuka polega na tym, by "nie dać się zwariować" - zawsze przecież można spisać swoje przemyślenia w formie książki, prawda?
Złą Matkę na pewno oceniłabym wyżej, gdybym miała już swoje dzieci i sama musiała zmierzyć się z etykietką Złej/Dobrej. Na razie jednak lektura ta jest dla mnie zwykłym gdybaniem, psychologiczną ale interesującą odskocznią od fantastyki. Za kilka lat, bogatsza o nowe doświadczenia, pewnie wrócę do tej książki - niemal na pewno dostrzegę w niej więcej niż teraz.