Z czym kojarzy Wam się Norwegia? Słuszną pierwszą myślą będzie chłód i samotność postaci. Te dwie cechy zdecydowanie dominują w literaturze północy. W tej lodowatej aurze dodatkowo ochłodzi nas thriller psychologiczny z tamtych stron. Porównywany jest do „Pacjentki” Alexa Michaelidesa, o której zdania są podzielone. Zachwytom nie ma końca. Czy rzeczywiście powieść Helene Flood jest tak dobra?
Sara i Sigurd tworzą udane małżeństwo. Kobieta prowadzi praktyki psychoterapeutyczne dla trudnej młodzieży w odziedziczonym domu. Właśnie planuje kolejne wizyty z pacjentami. Chciała spędzić ten wieczór tak jak zwykle. Jej mąż wyjechał z kolegami. Sielanka trwa jednak tylko do pewnego momentu. Nagle Sara otrzymuje wiadomość od przyjaciół męża, że ten ani nie dotarł na umówione miejsce, ani nie odbiera telefonu. W tym momencie kobieta traci grunt pod nogami. Początkowy gniew rodzący się w Sarze zamienia się w paniczny strach. Zaczyna czuć się obserwowana, wokół niej znikają przedmioty, a po chwili znów się pojawiają. Nawet własny dom przestaje być oazą spokoju. Kiedy na jaw wychodzi prawda o mężu Sary, ta nagle wątpi we wszystko. Również we własne zdrowie psychiczne.
Bohaterka tej powieści stanowi paradoks zawodowy. Każdemu wydaje się, że pracując w zawodzie, w którym na co dzień trzeba zmagać się z nieszczęściami innych, jest się ekspertem w danej dziedzinie i zawsze ma się rację - nic bardziej mylnego. Sara wiodła uporządkowane życie. Jedna sytuacja sprawiła, że wewnętrzny spokój kobiety bezpowrotnie legł w gruzach. Niespodziewanie to ona sama wpadła we własne sidła, stała się ofiarą swojego umysłu. Taki przypadek pozwala nam podać w wątpliwość słuszność wyboru zawodu kobiety. Czy można pomagać innym, nie radząc sobie jednocześnie z własnymi bolączkami?
Klimat powieści jest również nie do pomylenia. Podczas lektury ta zimna atmosfera niemal od razu udziela się. Coraz więcej nie wiadomych i coraz mniej rzeczy pewnych to jedynie preludium do sedna. Atmosfera tej powieści jest ciężka, osaczająca. Z jej kart wyziera głęboka samotność bohaterki. Czytelnik ma szansę zanurzyć się w świat obłędu i obserwować rodzące się szaleństwo oczami kobiety. To historia o sile destrukcji, jaką niosą ze sobą emocje. Każde odczucie wywiera ogromny wpływ na zdrowie i podejmowane decyzje. Sara była pozostawiona sama sobie i to właśnie ta izolacja przyczyniła się do jej - początkowo niewidocznego - powoli postępującego upadku psychicznego. Aż wreszcie sytuacja stała się do tego stopnia beznadziejna, że kobieta - będąca znawczynią ludzkiej psychiki - nie poradziła sobie z własnym stanem. Samotność zniszczyła ją, powoli, ale niezwykle skutecznie.
„Psychoterapeutka” Helene Flood to fascynujący skandynawski thriller, napisany przez - zgadliście - psychologa. Tutaj wszystko zdaje się być niestabilne i poplątane. Atmosferę klaustrofobii potęguje pozornie ogromna, ale pusta przestrzeń, na której rozgrywa się życiowy dramat głównej bohaterki. To thriller dający do myślenia, rodzinny, małżeński, chłodny. Taki, jaki tylko Norwegowie potrafią stworzyć. Jeśli nie podobała Wam się „Pacjentka” Alexa Michaelidesa, w tej książce tli się nadzieja. Dużo lepiej dopracowana, wciągająca i paraliżująca wszelkimi przeciwnościami losu.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu AGORA SA.