Darem dobrego ludu jest ułuda - spowijająca każdy ich grymas twarzy, każdy ruch, tworząca perfekcję i piękno, za którym wielu śmiertelników gotowe jest oddać to, kim są - swoją duszę, swoje ja. Ale pod warstwą ułudy - zepsute jabłka i korozja. Pod ułudą ból, taki sam, jak ten śmiertelny, ale rozciągnięty na eony; głód, który nie opuszcza fae ani na krok.
I właśnie to one, fae, piękne istoty, interesują się ludźmi, wiedząc, że nigdy nie zdołają im skraść... życia. Krótkiego i błahego jak życie jętki.
Isobel tworzy obrazy, czyli wykonuje dzieło, którego fae nie mogłyby nigdy podjąć, inaczej obróciłyby się w proch. Isobel także jest sponsorowana przez wielu lordów z dobrego ludu - w końcu przyciąga uwagę księcia jesiennego dworu - i tak zaczyna się obleczona w babie lato i powoje przygoda, która jest tak nierealna, jak tylko baśnie potrafią być.
Urzekła mnie ta książka - i jest to prawdopodobnie jedyna YA o fae, która naprawdę mi się podobała. Delikatna niespiesznym stylem autorki, ze szczyptą uroczych postaci, których trudno nie polubić i zabełtana lekkim poczuciem humoru - muszę przyznać, że oczarowała mnie jak tytułowe zaklęcie, którym tak lekko posługiwał się jesienny książę.
Fae są napisane tak jak trzeba, co jest ostatnio rzadkością. Niezwykle trudno uchwycić ową ulotną specyfikę tych stworzeń, zwykle, jak na przykład w książkach Maas, są zbyt idealne, bądź zbyt okrutne. W tej książce są... sobą.
Jest w tej powieści pewna nostalgia - czuć powiew jesieni, o którym śpiewał Jaskier w wiedźmińskim filmie. Wszystko czym otaczają się fae jest ulotne, a ich iluzje jawią mi się jak próba zatuszowania faktu, że życie dobrego ludu jest puste i brnie przez stulecia bez celu.
Tym bardziej sympatia Rooka do Isobel wydaje się ciepła, mimo, że trochę zbyt szybka jak dla mnie - a może i to ma swoje wyjaśnienie - życie dziewczyny jest tak krótkie, więc po co zwlekać?
Bardzo urokliwa książka, mam nadzieję, ze kiedyś zostanie przetłumaczona na język polski. Ciekawe, jak tłumacz/ka poradzi sobie z liryką tej powieści.