Z Aleksandrą Marininą spotkałam się po raz pierwszy. Ponieważ od dawna mam sentyment do książek o Rosji, o Rosjanach i pisanych przez Rosjan (sama nie wiedząc czym to jest spowodowane), decyzja o tym, żeby zapoznać się z jakimś kryminałem Marininy była przemyślana – nie trafiłam na nią przypadkiem. A że Aleksandra Marinina jest byłą milicjantką, pracownicą moskiewskiego wydziału kryminologii – któż inny mógłby znać lepiej to środowisko, jak nie ona.
Marinina prawie dwadzieścia lat przepracowała w rosyjskiej milicji, w 1992 roku ukazała się jej pierwsza powieść kryminalna, a po kilku latach od wydania pierwszej książki w stu procentach oddała się twórczości pisarskiej. Jej książki popularne są na całym świecie, dowodzi temu choćby fakt, że zostały przetłumaczone na dwadzieścia trzy języki, niektóre z nich doczekały się nawet ekranizacji w rosyjskiej telewizji.
„Czarna lista” to co prawda nie pierwszy jej kryminał, ale pierwszy, przeczytany przeze mnie. A że lubię sobie czasem poczytać również tego typu powieści, nawet się nie zastanawiałam, jak wypatrzyłam tę książkę na półce w bibliotece.
Akcja rozgrywa się w czarnomorskim kurorcie, gdzie podpułkownik Stasow spędza urlop wraz ze swoją córką Lilą. Trwają tam równocześnie przygotowania do festiwalu filmowego, gdzie mają zostać przyznane najważniejsze rosyjskie nagrody filmowe. Jednak kandydatka do głównej nagrody ginie zamordowana przez tajemniczą osobę, po niej giną jeszcze kolejne trzy osoby związane z festiwalem. W sprawę zabójstw angażuje się Władisław Stasow, jednak jego pomoc nie jest mile widziana w kręgach władz. Poza tym ktoś usilnie próbuję zniechęcić go do rozwiązana zagadki, jego ośmioletniej córce cudem udaje się uniknąć zamachu na jej życie, w końcu wszystkim w otoczeniu Stasowa zaczyna grozić poważne niebezpieczeństwo. Jednak mimo wszystko Władisław się nie poddaje, próbując rozwikłać aferę i uniknąć śmierci kolejnych osób.
Co mi się najbardziej podobało w tej książce? Bez wątpienia osoba głównego bohatera, do którego zapałałam sympatią od pierwszej strony – tak, od pierwszej i nie ma w tym żadnej przesady. Często się uśmiechałam pod nosem, czytając tą książkę, a kilka razy nawet wybuchłam niepohamowanym śmiechem, co mi się zdarzyło nawet w komunikacji miejskiej, wywołując dziwne spojrzenia. Ta książka naprawdę bardzo wiele zyskuje dzięki pierwszoosobowej narracji – Władik ma takie poczucie humoru, które najbardziej lubię, trochę ironiczne, trochę żartobliwe – dzięki temu tę książkę pożera się niemal, nawet nie wiedząc kiedy… I zanim się obejrzymy… już koniec.
Oprócz głównego wątku morderstw są też oczywiście wątki poboczne, które nawet ostatnio zaczęłam bardziej zauważać, niż te właściwe. I chyba musiałabym nie być kobietą, żeby nie napisać o uczuciu, które rodzi się między ppłk Stasowem a Tatianą, mieszkanką tego samego pensjonatu, w którym mieszka Władik z córką. Tatiana jest uwielbiana przez Lilę, pewnie w głównym stopniu ze względu na to, że jest pisarką, a Lila, mimo że jest dopiero ośmioletnim dzieckiem, wykazuje się nie lada inteligencją – a książki to jej miłość. Między Władisławem a Tatianą wybucha romans, o który nawet sam Stasow by siebie nie podejrzewał (jego była żona, wyglądająca niczym modelka z wybiegu, jest zupełnym przeciwieństwem Tatiany, która jest lekko przy tuszy), w związku z czym z czasem i Tatianie grozi niebezpieczeństwo, związane z aferą i śledztwem.
A poza tym jeszcze to, co najbardziej lubię – mentalność rosyjska, bohaterowie i zachowania charakterystyczne dla tego kraju. W dodatku to wszystko łączy się z powieścią pełną intryg, rozczarowań, nieodgadnionych zagadek, często ni stąd, ni z owąd olśnień głównego bohatera, co tworzy książkę Marininy w pełnym słowa znaczeniu kryminałem przez duże K. Polecam szczególnie tym, którzy jeszcze nie znają twórczości rosyjskiej pisarki. Ja jestem pewna, że swojej przygody z Aleksandrą Marininą na tej książce nie zakończę.