„Mister” E L James to nowość, która budzi wiele kontrowersji. Chodzi o autorkę, która zasłynęła z „Pięćdziesięciu twarzy Greya” – i jestem pewna, że przynajmniej o niej słyszeliście. Hejt, który posypał się na cały cykl jest zjawiskiem szalenie ciekawym, ale nie ze względu na treść. Bo jak wytłumaczyć fakt, że każdy krytykował, a sprzedaż szalała jak opętana? Teraz na pułkach w księgarniach pojawił się „Mister”. Przyznaję, długo zastanawiałam się, czy po nią sięgnąć, ale postanowiłam spróbować. Chciałam osobiście wyrobić sobie zdanie na temat książki, o której – siłą rzeczy – już jest głośno.
„(…) dni upływały mi na dochodzeniu do siebie po nocnych wyczynach i planowaniu rozrywki na nadchodzący wieczór. To by było tyle. Tak wyglądało moje życie. Nie lubię obnosić się ze swoim próżniactwem, ale w głębi duszy wiem, że jestem cholernie bezużyteczny. Skończywszy dwadzieścia jeden lat, uzyskałem dostęp do pokaźnego funduszu powierniczego, co oznacza, że nie musiałem przepracować ani jednego dnia”
Skoro Maxim (aktualnie 28-letni) przedstawił Wam się w sposób krótki i zwięzły, dorzucę też coś od siebie. Nie wspomniał bowiem, że uwielbia seks! Nieładnie. Nie wspomniał także, że mieszka w Wielkiej Brytanii i odziedziczył p o t ę ż n y majątek, a wraz z nim tytuł szlachecki. A to nie jedyna zmiana w jego życiu! Na horyzoncie pojawiła się bowiem pewna dziewczyna, o której Maxim nie może przestać myśleć. A lada moment sprawy przybiorą znacznie mroczniejszy kierunek.
Przede wszystkim książka ta zawiera w sobie coś, co jest mi bardzo bliskie, a o czym zwyczajnie nie chcę pisać. Ale ta jedna rzecz sprawiła, że od razu patrzyłam na treść zupełnie inaczej; w jaśniejszych barwach. Z tego też powodu niektóre rzeczy, które innych zapewne będą kłuć w oczy, dla mnie były w miarę znośne. W pewien sposób nie dostrzegałam ich, choć jedna nie dawała mi spokoju – nazywanie Maxima „panem” przez jedną skromną dziewczynę. I to nie tak, że była jego własnością na jakiejś tam płaszczyźnie. Nic z tych rzeczy. Po prostu nazywała go w myślach „panem”. Ot tak. Na jej usprawiedliwienie można by wspomnieć o pochodzeniu, ale to też nie do końca tłumaczy jej myśli. No ale cóż.
I nie będzie żadną tajemnicą, że seks w tej książce odgrywa jedną z głównych ról. Wiecie… ona spojrzała, on już reaguje. Dotknęła swojego policzka, jemu robi się gorąco. Nie wiem, czy to mankament każdego romansu/erotyka, ale jest to element nie do wyrzucenia! Ja rozumiem, że chwile zauroczenia są burzliwe, ale żeby każdy gest prowokował? Nie da się o tym na dłuższą metę czytać, a przynajmniej ja mam z tym problem. Wręcz modlę się o jakąś dramę, która oderwie od siebie dwójkę zakochanych i zaprzątnie ich myśli czymś innym. I tutaj ta drama była… w tle… na którymś tam planie. Nie macie pojęcia, jak bardzo prosiłam w myślach, żeby pojawiła się jako wiodący wątek, bo spijanie z dziubków, żeby nie wymienić niczego innego, zrobiło się nie do zniesienia. W pewnym momencie wywaliło skalę. Gdybyście chcieli ukamieniować mnie za spojler, przypomnijcie sobie, kogo książkę właśnie omawiam! Także tego.
Było o sprawach przyjemnych, a zatem czas na samych bohaterów. I tutaj mam problem. Nie wiem, czy większy z Alessią czy Maximem. Dziewczyna pochodzi bowiem z Albanii, biednego regionu. Jej życie zasadniczo różni się od wyzwolonego życia jej „pana”, ale trochę to dla mnie naciągane. Wyobraźcie sobie, że macie 20 kilka lat i zero wiedzy na tematy damsko-męskie. Nie chodzi o doświadczenie, a posiadanie samej świadomości. Z drugiej strony ringu, szalenie niewyżyty Maxim. Klasyczny schemat – doświadczony i całkowita amatorka. Trochę mnie to raziło i uwierało. I wydaje mi się, że głównie z tym ludzie będą mieć problem.
Niemniej, jak już pisałam, patrzę na tę książkę przychylniejszym okiem z uwagi na pewien szczegół. Ale tak czy siak, książka jest w porządku. Wydaje mi się wręcz lepsza od słynnego cyklu E L James. „Mister” jest według mnie łagodniejszy (seks), ale i ciekawszy – wątek ciągnący się za Alessią uważam za dobry równoważnik wszelkiej słodyczy. Pomimo kilku negatywnych zdań, będę ją miło wspominać, oczywiście mam na myśli książkę. Była dla mnie lekkim romansem, czyli czymś, co akurat miałam ochotę poczytać. Czy da się coś wynieść z tej książki? Tak. Ma to związek z główną bohaterką i dotyczy zaufania – więcej nie zdradzę. Ponadto jest w tej książce jakaś lekkość, która przykuwa uwagę. I najważniejsze – fankom Greya ta książka z pewnością się spodoba!