„Nie obchodzi mnie, że cały świat jest nam przeciwny, nawet jeśli to oznacza, że musimy ten świat zburzyć...”
"Winter" należy do tych książek, na które ostrzyłam sobie zęby przez długi czas. Intrygujący tytuł oraz niesamowita okładka ciągnęły mnie niczym ćmę do światła. Spotykałam się z najróżniejszymi opiniami o niej i wiedziałam, że muszę wyrobić sobie własną. Na wstępie mogę wam powiedzieć, że część moich przypuszczeń się potwierdziła, ale jak w ostateczności odebrałam tę książkę, przekonajcie się sami.
Winter Starr i jej babcia od pewnego czasu mieszkają w Londynie, gdzie dziewczyna znalazła prawdziwych przyjaciół i jest naprawdę szczęśliwa. Wszystko to zmienia się w mgnieniu oka, gdy jej babcia trafia w ciężkim stanie do szpitala. Dziewczyna jest załamana, a sytuacje dodatkowo pogarsza fakt, iż zastaje tymczasowo wysłana do Walii, ponieważ jako nieletnia musi mieć opiekunów prawnych. Winter trafia do małego miasteczka Cae Mefus, gdzie znajduje się dom Chiplinów. Cała rodzina wydaje się sympatyczna, jednak oderwana od domu, przyjaciół i ukochanej babci, dziewczyna czuje się bardzo samotna i nieszczęśliwa. Powoli zaprzyjaźnia się z synem swoich opiekunów Garethem. Chłopak powoli zakochuje się w srebrnookiej, wiecznie udręczonej dziewczynie. Tymczasem wokół niej zaczyna krążyć drugi chłopak - Rhys. Przebywanie w tym pozornie spokojnym miasteczku, okaże się dla Winter okazją do poznania prawdy o sobie, ale także narazi ją to na ogromnie niebezpieczeństwo.
„Czy można być dręczonym wspomnieniem miłości, która nigdy nie istniała? Miłości, która rozpaliła się i zgasła w czasie jednego mrugnięcia okiem?.”
Już z okładki możemy dowiedzieć się który z chłopców zostanie niebezpiecznym wybrankiem młodej Starr, a szkoda, bo szczerze kibicowałam innemu. Cóż chyba już tak mam, że męczą mnie niebezpieczne, a przy tym nudne i udręczone związki nastolatków. Wolę być dopieszczana niczym księżniczka, niż martwić się czy mój mężczyzna mnie niechcący zabije...Ups! Chyba należę do niemasochistycznej mniejszości.
Przy czytaniu pierwszych rozdziałów książki czułam dyskomfort spowodowany nieustannym wracaniem do fatalnego stanu zdrowia babci głównej bohaterki. Kto ma babcie ten zrozumie, dlaczego czytanie o podupadającej na zdrowiu staruszce, sprawia, że nie jestem odprężona i zadowolona. Później autorka pozwoliła swojej głównej bohaterce niemal całkiem zapomnieć o jedynej krewnej, jaką miała by w zamian zająć się rozwijającym się (NIEBEZPIECZNYM) romansem i (NIEBEZPIECZNĄ) tajemnicą Dwóch Ras.
„Czy jesteś gotowa zaryzykować wszystko dla miłości, Winter Blackwood Starr?”
Winter Starr jest piękną właścicielką porcelanowej twarzy, czarnych pukli włosów i srebrnych oczu, które widziały więcej niż powinny. Gdybym bardzo się postarała nie byłabym w stanie stworzyć bardziej udręczonej bohaterki. Jej uroda i czar sprawiają, że wszyscy dali by się dla niej zabić. Nie wiem, jak osoba, która większość czasu zamyka się w swoim pokoju, a jak z niego wychodzi to przeraża swoim smutkiem lub ucieka, mogła znaleźć tak oddanych współtowarzyszy. Rhys jest nastoletnim chłopcem, który od momentu poznania Winter staje się niemal równie udręczony, co jego ukochana. Dlatego miłą odmianą jest postać Garetha, który jest tylko wściekły na całą sytuację, w której się znalazł. Postacie występujące w książce nie są specjalnie intrygujące, jednak irytujący jest fakt, że autorka praktycznie każdą postać opisuje słowami "było w nim coś tajemniczego" lub "otaczała ją aura tajemnicy", opcją był także tajemniczy uśmiech, przez co można odnieść wrażenie, że wszystko i wszyscy w książce są uosobieniem tajemniczości, a przy tym niezwykle groźni. Dodatkowym minusem był fakt, że postacie drugoplanowe zlewały mi się między sobą.
Niezmiernie drażnił mnie również brak tłumaczeń z języka walijskiego. Obcojęzycznych słówek może nie było zbyt dużo, ale podejrzewam, że nie jestem jedyną osobą, która nie zna walijskiego? Dla zbalansowania dodam, że autorkę muszę również pochwalić za piękne operowanie słowem. Zachwycił mnie opis uczucia, któremu nawet nie byłam przychylna, a to nie byle co! W "Winter" możecie odnaleźć naprawdę niesamowity opis miłości.
Może to, iż z "Winter" przez długi czas było mi nie po drodze, powinnam uznać za znak, jednak zignorowałam go i teraz muszę ponieść tego konsekwencje. Nie wciągnęło mnie i znalazłam w niej więcej wad, niż zalet. Szczerze mówiąc nie wiem, czy przeczytam kontynuacje. Nie podejmę się także prób przekonywania was do przeczytania. Aczkolwiek z czystym sumieniem przyznam, że natrafiłam na więcej pozytywnych opinii, niż negatywnych, więc jest duża szansa, że to iż ja nie poczułam magii "Winter", nie oznacza, że wy się w niej nie zakochacie.