No i stało się. Do rąk czytelników trafiła, będąca – według wydawcy – uzupełnieniem „Trylogii Nocnego Anioła” nowela „Cień doskonały”, traktująca o początkach historii Durzo Blinta. Dlaczego tak podkreślam swój dystans? Otóż, moim zdaniem rozdźwięk między notą wydawcy, a tym, co w tekście znaleźć można, osiąga w przypadku tej pozycji rozmiary przepaści.
Na początek słów kilka na temat formy wydania. „Cień doskonały” to dokładnie 118 stron tekstu z odstępem półtora wiersza i czcionką wielkości 14 punktów (szacowane na oko), okolonego szerokimi marginesami*. W efekcie na jednej stronie mieszczą się jedynie 22 wiersze tekstu, a w jednej linii – sześć do ośmiu słów. Czyli raczej trudno nazwać „Cień doskonały” obszerną pozycją. Ale wszak nie w objętości sprawa, powiedziałam sobie i przystąpiłam z zapałem do lektury.
No i rozczarowałam się potężnie. Liczyłam, że – zgodnie z zapowiedzią wydawcy – ten tekst wyjaśni niedopowiedzenia z trylogii, odsłoni początki współpracy Durzo Blinta z Madame K, opowie o stworzeniu magicznych artefaktów, choćby wspomni, w jakiej relacji moc ka’kiri pozostaje z jego kolorem. I niby te wszystkie obietnice zostały spełnione, ale – niestety – w zupełnie niesatysfakcjonujący mnie sposób.
W recenzji ostatniego tomu „Trylogii Nocnego Anioła” wspominałam, że nie odpowiada mi sposób snucia opowieści przez autora, polegający na epizodycznej, rwanej narracji oraz marginalizacja opisów objaśniających naturę różnych rodzajów magii i historię powieściowego świata. Wiem, nie sposób zarzucać autorowi, że zamiast nużących traktatów podających jak na tacy niezbędne informacje, dzieli je na kawałki, wplata w narrację w różnych miejscach, stopniowo odsłania przed czytelnikiem fundamenty, na których oparł opowiadaną przez siebie historię. Jednakowoż sposób, w jaki czyni to Brent Weeks, irytuje, wprowadza do opowieści chaos, bo autor zapomina o pozostawieniu wystarczającej ilości wskazówek, by gładko dopasować do siebie elementy układanki. A w noweli jest to dużo bardziej widoczne niż w powieści.
„Cienia doskonałego” otwiera scena morderstwa na zlecenie, potem czytelnik obserwuje rozmowę głównego bohatera z pewnym dociekliwym Ladyjczykiem, a następnie towarzyszy najlepszemu zabójcy na świecie w wyuzdanym przyjęciu. I konia z rzędem temu, kto na tym etapie opowieści potrafi te trzy migawki ustawić prawidłowo na osi czasu. Sprawy nie ułatwia niemal nieustanne przywoływanie przez autora całej lawiny nazwisk, jakimi przez lata posługiwał się główny bohater. Dzieje się tak dlatego, że te nazwiska nic nie mówią czytelnikowi, gdyż tylko do jednego z nich została dowiązana znana skądinąd historia. Pozostałe są tylko danymi osobowymi. Poza tym, dość trudno uznać za opowieść o przeszłości postaci samo tylko wymienienie używanych przez nią personaliów. Dalsza lektura przypomina film: przed oczami czytelnika migają kolejne obrazki: a to retrospekcja, a to prywatne czynności w prywatnych apartamentach, a to pościg, a to morderstwo, niespecjalnie zresztą wyrafinowane. I tak aż do końca.
Moje rozczarowanie „Cieniem doskonałym” bierze się stąd, że uwierzyłam w notę wydawcy i spodziewałam się innej opowieści. Nie otrzymałam satysfakcjonującej odpowiedzi na żadne z moich pytań, bo najbardziej interesujące szczegóły autor zbył jednym zdaniem, a rozwodził się nad zupełnie – z mojego punktu widzenia – drugorzędnymi kwestiami. Nie byłam przygotowana na tak dużą rozbieżność. Bywa.