Muszę przyznać, że od czasu Zamku z piasku autorstwa p. Magdaleny Witkiwiecz wiedziałam, że sporo czasu nie minie, nim sięgnę po jej kolejną powieść. Ja już tak mam, że po jednej książce już wiem, czy dalsze dzieciątka pisarza będę zakupować czy nie. No i bardzo miłym trafem udało mi się pozyskać serię Szkoły Żon, bo aż dwa tomy! A jak moje wrażenia? Sprawdźcie sami!
„Zmysłowa szkoła żon”, jak wiele to mówi. Muszę przyznać, że połączenie słów takich jak „zmysłowa” i „szkoła” sprawiają, że do tej szkoły chciałabym pójść, zważywszy na to, że lada chwila mamy wrzesień. Ale cóż, ja wracam do swojej normalnej i nudnej szkoły.... A pewne (szczęściary, a co!) bohaterki trafiają do ekskluzywnego pensjonatu o jakże pociągającej nazwie. A tymi szczęściarami okazały się Julia, świeża rozwódka...wiadomo, rozwód oczywiście nie z jej winy. Mąż i atrakcyjna inna kobieta, tak to wiele wyjaśnia. Ponad pięćdziesięcioletnia Jadwiga, zakochana w książkach i swoim mężu, który zamiast lektur na obiekt wszelakiego zainteresowania wybierał inne kobiety, Marta – zmęczona matka Polka dwójki dzieci, często spędzająca praktycznie każdą wolną chwilę (i nie wolną) z jedzeniem oraz Michalina vel. Misia, która pragnie wszystkiego, co by zadowoliło jej Misa. Bo Misu musi być zadowolony! Dziewczyny wyjeżdżają do tajemniczego miejsca na trzy tygodnie. W tym czasie mają stać się piękne, zadowolone z siebie i spełnione. Zmienione i dowartościowane.
Nie wiedziałam czego spodziewać się po lekturze Szkoły żon. Pamiętam jeszcze, niespełna rok temu, kiedy jeszcze nie miałam bloga, a wszędzie panował tak zwany „bum” na tę pozycje...Chciałam, naprawdę chciałam ją przeczytać. Mając ją w rękach, oglądając x razy z każdej strony(tak, ja tak mam) kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Pierwsze kilka stron nie szło mi tak, jak sobie to wyobrażałam. JA rozumiecie, ja odłożyłam książkę na ok. dwa dni na półkę. I wiecie co? To był jeden, wielki i cholerny błąd. Po fakcie, kiedy stwierdziłam "dobra biorę się za to, skończę i zobaczymy co będzie"... Nie mogłam się oderwać.
Bardzo spodobały mi się bohaterki. Są takie ciepłe, nie naciągane, takie realistyczne, zmagające się z własnymi problemami. Myślę, że niejedna z czytelniczek odnalazłaby chociaż iskierkę siebie, w którejś z bohaterek. Nawet w Ewelinie, szefowej całego pensjonatu.
Erotyka z obyczajówką. Raj dla mnie. Naprawdę, tak cudowne połączenie, że chcę więcej. Te bardziej niegrzeczne wątki są tak umiejętnie wplecione i opisane, że nawet przeciwnicy takiego gatunku literatury nie mieliby nic przeciwko. Seks nie jest najważniejszy i nie jest również przedstawiony, jedynie jako zaspokojenie swoich potrzeb. Jest ukazany jak dodatek potęgujący całą gamę uczuć, ocen i wrażeń. Bo umiejętnie uprawiany seks nie jest tylko zwierzęcym aktem, ale uwiecznieniem miłości, zaufania, spełnienia, własnej samooceny i wzmocnienia relacji.
Szafa graficzna i techniczne wykonanie książki jest na poziomie, to muszę przyznać. Choć przywiązuję wagę do okładek, ta po prostu nie odrzuca, jest na swój sposób intrygująca.
Szkoła żon to powieść dla nas- Czytelniczek. Pani Magdalena umiejętnie stworzyła powieść, która ewidentnie daje do myślenia. Bo my jesteśmy dla siebie kochane, dla nikogo innego. Więc zachęcam do lektury i zrobienia czegoś dla własnej przyjemności! Akurat ja, mieszkanka Mazur chyba wybiorę się jutro na spacer po lesie, a nuż odnajdę ten cudowny pensjonat, trzymajcie kciuki!