Liczby towarzyszą nam wszędzie. Na każdym kroku widzimy numery. W sklepie, na ulicy, a nawet w domach przewijają nam się przed oczami szeregi liczb. Zwykle nie zwracamy na nie uwagi, ale Adam tak nie może. W każdym miejscu i o każdej porze jego umysł prześladują Numery. W oczach każdej napotkanej osoby widzi jej śmierć. A wystarczy jeden rzut oka... Czy chciałbyś tak żyć?
Adami widzi w oczach ludzi numery. Tak jak jego mama Jem zna datę śmierci każdego człowieka, nawet tego spotkanego przelotnie na ulicy. Ale coś się zbliża. Katastrofa, w której zginą miliony ludzi. Prawie każdy dookoła ma ten sam Numer. 112027. Co wydarzy się w Londynie 1 stycznia 2027? O zbliżającym się złu wie tylko Adam i Sara. A jak na złość nikt nie chce im wierzyć. Co to będzie? I co w tej sprawie może zrobić dwoje nastolatków?
Szczerze? Po drugiej części „Numerów” spodziewałam się tylko powtórki z rozrywki. W końcu co jeszcze można wymyślić na ten sam temat? Sięgając po książkę miałam przed sobą wizję kolejnej przeprawy przez schematy, które przecież znam już z pierwszej części. I tu pani Ward mnie miło zaskoczyła, bo otrzymałam zupełnie coś innego. O ile w pierwszej części niebezpieczeństwo nie sięga na aż tak wysoką skalę, to w dwójce osiągnęło ono szczyt. Niemalże do końca nie wiemy co wydarzy się tego feralnego dnia, więc nasze zainteresowanie wzrasta z każdą stroną. Zresztą nic dziwnego, książka musi mieć w sobie to „coś”, żebym przeczytała ją w niespełna jeden dzień. A więc „Numery. Chaos” ma tego „czegoś” pod dostatkiem...
Przyznam, że nie często mam okazję czytać książkę, gdzie jednym z głównych bohaterów jest chłopak, w tym przypadku Adam. Nie do końca było tak, że polubiłam go od pierwszej strony, z początku irytował mnie tą swoją niecierpliwością i łatwością, z jaką wpadał w kłopoty. Później zachodzi w nim przemiana – już nie jest taki jak przedtem, staje się przede wszystkim dojrzalszy i może troszeczkę mądrzejszy, ostrożniejszy. Tak, to będzie mniej więcej ten moment, w którym zaczynam go lubić.
To nie koniec, bo głównych bohaterów mamy dwóch. Sara to dziewczyna bardzo tajemnicza, nie lubi, gdy ktoś wie o niej za dużo. W ostatnim czasie została ciężko doświadczona przez los, na dodatek w miejscu, gdzie teoretycznie powinna czuć się bezpiecznie. To wydarzenie w znaczącym stopniu odbiło się na jej psychice, zostawiając w niej ślad, przez co dziewczyna jest bardzo nieufna i niechętnie poznaje ludzi. Z kolei Sarę polubiłam już na starcie. Wydaje się całkiem sympatyczną dziewczyną, tylko troszeczkę zamkniętą w sobie.
Jak to teraz często bywa, przebieg wydarzeń poznajemy dzięki pierwszoosobowemu sposobowi prowadzenia narracji. Jednak w tym przypadku autorka dodała do niego pewne urozmaicenie. Akcję, jak i swoje odczucia przekazują nam na przemian Adam i Sara. Z początku uważałam, że można by było to zmienić w reportaż trzecioosobowy, jednak z perspektywy czasu uznałam jednak pomysł pani Ward za dobry. Z pewnością nie poznalibyśmy wtedy tak wielu odczuć postaci, a przeżycia bohaterów zostałyby uogólnione.
W drugiej części „Numerów” odnajdą się także fani dystopii. Akcja dzieje się w dosyć niedalekiej przyszłości, dokładnie w 2026 roku, jednak autorka pokusiła się o zaprezentowanie czytelnikom kilku nowinek technicznych. Tak więc, z książki dowiadujemy się na przykład o czipowaniu nowonarodzonych dzieci. Jak dla mnie, nie chciałabym być kropką na ekranie, dlatego zwrócę jeszcze uwagę na wprowadzenie do szkół palmtopów i ogólne skomputeryzowanie oświaty. Co jak co, ale na to przystać mogę.
Rachel Ward ukazuje nam także swoją wizję przyszłości od strefy geograficznej czy biologicznej. Tak więc, w 2026 roku Japonii grożą kataklizmy w postaci wybuchów wulkanów, w Londynie przewiduje się zalanie wodą z Tamizy, a dodatkowo wszędzie występują problemy w dostawach prądu. A to już za czternaście lat! Fikcja literacka, czy może prawdopodobna wersja kataklizmów z przyszłości?
Ale w morzu zalet dopatrzyłam się także jednego minusa. Tak jak i zresztą w części poprzedniej, książka nadal pełna jest przekleństw. Książka jest nimi przepełniona, co niestety skutecznie przeszkadza w czytaniu. Jednak zauważyłam w warsztacie Rachel Ward pewną poprawę. Nauczyła się ona dawkować wulgaryzmy, dzięki czemu ich liczba zmniejszyła się i nie jest nim co drugie słowo. A więc, widzę postęp – mam nadzieję, że w kolejnym tomie będzie i jeszcze troszeczkę mniej.
Część druga bez wątpienia spodobała mi się bardziej niż pierwsza. Do Jem i Pająka przekonana do końca nie byłam (coś mi nie pasowało, żeby osoby nieco starsze ode mnie używały takiego słownictwa...), za to Adama i Sarę pożegnałam z pewnym niepokojem na twarzy. Zresztą, całe zakończenie było bardzo emocjonujące, dlatego z niecierpliwością będę wypatrywać „Przyszłości”. Dla wszystkich nieprzekonanych: „Numery. Chaos” to niebanalna powieść, poruszająca wiele ważnych tematów i dodatkowo przedstawiająca wizję przyszłości. Jak widać, każdy znajdzie coś dla siebie.