Czy w miasteczku Prawda jest na nią miejsce?
Sama intryga, której daleko do znalezienia się nawet w pobliżu prawdy, jest rzeczywiście istną komedią z wieloma pokręconymi wątkami i nieszablonowymi w zachowaniach bohaterami.
Wiktor „Boruta” Wiśniewski, będąc na fali osobistych aspiracji i sadystycznej potrzeby dokuczenia największemu wrogowi, postanawia skorzystać ze skrajnie dziwnej i o dziwo kuszącej oferty Hanny Tak-jak-mój-ojciec-nienawidzę-Boruty Sokołowskiej. Oboje mieli logiczne powody, by wstąpić w umowny związek małżeński. Hanna rozpaczliwie chciała zachować majątek po zmarłym ojcu w całości, a Wiktor niczego tak nie pragnął, jak mieć dostęp do dóbr znajdujących się na ziemi sąsiada/wroga. Hanka dodatkowo chciała utrzeć nosa niewiernemu narzeczonemu i siostrze, którzy popełnili wobec niej najgorszą z możliwych zdrad. Pojawia się też drugi wątek. Obok komedii sytuacyjnej mamy też wątki romantyczne, które są tak skomplikowane, aż momentami wydają się nieprawdopodobne. Jest zdrada, uczucie na granicy fascynacji połączonej z obsesją, wielka miłość i zazdrość na wielu poziomach.
Cała opowieść rzeczywiście jawi się jako komedia romantyczna, bo wątki uczuciowe poniekąd zdominowały fabułę. Jednak „Cała prawda” pokazuje również inne, mniej przyjemne obrazy. Każdy bohater to osoba mocno poraniona emocjonalnie. Wszystko skupia się tak naprawdę na chłodzie w relacjach rodzinnych. Edward Sokołowski był człowiekiem „nie do wytrzymania”, w efekcie czego jego cztery córki z dwóch związków mogły śmiało mówić, że są z rozbitej rodziny. Nie dość, że patchworkowej, to jeszcze emocjonalnie niestabilnej. Relacje sióstr niby są poprawne i życzliwe, jednak między Felicja a Hanną istnieje zatarg, którego źródłem (pomijając już ojca) jest ich matka. Obie dziewczyny mają do siebie żal o to, że rzekomo jedna jest dla matki ważniejsza od drugiej. Jako poboczny obserwator, mogę stwierdzić tylko, że najbardziej poszkodowaną w tym wszystkim jest samo źródło konfliktu, czyli matka. Oczywiście nadal wszystko i tak kręci się wokół „złego” ojca. Ten wątek jest dla mnie jednak najciekawszy. Osobowość Edwarda stanowi niezłe wyzwanie i świetnie się bawiłam czytając o jego przewrotnej logice.
Za to osoba Wiktora "Boruty" nie była wyzwaniem w ogóle. Od razu wydało mi się jasne, że pod tą twardą skorupą tkwi miękkie i wrażliwe wnętrze. Wiśniewski to kolejny bohater z syndromem niekochanego w dzieciństwie dziecka, a to, że mimo ponurych doświadczeń, zachował czystość serca, idealnie pasuje do wizerunku „tego dobrego”. Wszak tak właśnie w komediach romantycznych jest. Ten pozornie zły okazuje się być tak naprawdę ciepłym, dobrym i pełnym uczuć księciem z bajki. I jak na porządną reprezentację tego gatunku przystało, splot zdarzeń i przypadków to dynamiczna karuzela błędów, pomyłek i emocji.
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień, co uznaję za osobisty wyczyn, bo nie jest to cienka lektura. Pozycja liczy prawie sześćset stron, zatem jest to co robić. Przyznaję, że z początku miałam nieco kłopot ze wciągnięciem się w treść. To przez specyficzny sposób opowieści. Język jest bardzo bogaty, stylizowany na gwarę, ale przede wszystkim zdania są bardzo rozbudowane. Z początku nieco się w tym bogactwie opisów gubiłam i zaburzyło mi to przyjemność czytania. Dopiero gdy przekroczyłam setną stronę, wciągnęłam się tak na poważnie i mogę spokojnie powiedzieć, że dla tej historii mogłabym nawet zarwać noc.
W fabule tylko jedna osoba zupełnie mi nie pasowała do całości. Osoba Jakuba Wąsa była niczym kwiatek do kożucha. Teoretycznie jego obecność miała wytłumaczenie, jednak on mi tam po prostu nie pasuje. Jego głupota była wręcz niewyobrażalna i mimo sarkastycznego, zabawnego tonu opisu, czułam się zirytowana. Może to też dlatego, że Jakub Wąs to klasyczny przykład gogusia, który dzięki ładnej buźce uprawia jedynie ślizg przez życie i bez żadnego wysiłku, z głupoty dostaje to, co chce.
Autorkę poznałam dzięki lekturze „Sagi wiejskiej”, która jest jedną z moich ulubionych serii. Z ciekawością sięgnęłam po inny gatunek literacki pani Kasi. Chciałam się przekonać, czy na tym polu, z tym gatunkiem również się polubimy. Po lekturze „Całej prawdy” spokojnie mogę powiedzieć, że tak. Po początkowych trudnościach z dostosowaniem się do specyficznego stylu języka książkę czyta się naprawdę świetnie. Fabuła gwarantuje dobrą zabawę i nie sposób się nudzić.
Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za przedpremierowy egzemplarz do recenzji.