No więc ludzkość ma pecha, bo wiecie, bogowie stwierdzili, że żeśmy się niczego nie nauczyli i zasługujemy na unicestwienie. Co samo w sobie jest ironiczne, patrząc na to, jak niektóre z mitów przedstawiają bogów — uosobienie "doskonałości", tfu. Z tego, co tu widzę, toto jest wymieszanie wszystkich panteonów, któremu przewodzi Zeus, no i wychodzi też na to, że bogowie nie potrzebują czcicieli, żeby przetrwać. Tak więc wychodzi Brunhilda, cała na biało i woła Halo, halo, a może by tak pojedynek trzynastu? No i okej, zgadzamy się i jedziemy z tym koksem.
I nie ma tu jakiejś głębszej filozofii, tom pierwszy to walka między Thorem a, nieznanym mi dotąd, Lu Bu (taka niespotykana Wielka Pirania). Jest... ciekawa, wprowadzająca w zasady dalszych pojedynków i nie stroni od przesady. Taaak, koń to przesada, tak, jak pulsujący Młot. Ale, tak po cichu dodając, Thor i jego tekst o nieumieraniu był taki uroczy :)
Największy ból, jaki mi nasze wydanie polskie od Waneko sprawiło, to brak przypisów. Ktoś z was czytał Drifters od JPF? Ja tak, a jak nie, to na końcu tłumacz umieścił wyjaśnienie, kim są tamtejsze postacie historyczne, oraz jak toto działali w swoich czasach. I tego, właśnie tego mi w Record brakuje. Znaczy, dostałam pocztówkę wyjaśniającą, kim są walkirie. Super. To ja jeszcze poproszę, kim był Lu Bu i jego świta. Ktoś powie — a idź se na Wikipedię — no mogę, ale czy to nie jest tak, że mam czerpać radość z czytania tego wydania? A ono mi, jak na razie, nie wyjaśnia, co to za typki. (Okej, walka najwidoczniej będzie i w 2 tomie, może wtedy coś, ktoś, jakoś...?)
Okładka ładna, tłumaczenie tytułu dziwne, ale generalnie mi nie przeszkadza. Szkoda trochę, że to nie jest wydane w większym formacie, bo sceny walk wyglądają, jakby były sprasowane w snopki. Mam nikłe wrażenie, jakby Waneko trochę pociemniło niektóre z paneli, jednak nie mając potwierdzenia mówię, że to tylko moje domysły. Plus za zachowanie oryginalnej stylistyki napisów, o dziwo są czytelne.
No co, no na mangę trafiłam przez Netflixa (oni coś koło 4 volumu zamknęli sezon pierwszy) i przyznaję, że mnie złapało, porwało i nie oddało. Jest ciekawie, jest tak ciekawie, bo wiadomo, jak zarozumiałym i boskim bytem są bogowie, jak nie zostawiają na tych marnych robakach suchej nitki, jak są pewni, że te trzynaście pojedynków to chwila i odcykane i będzie po wszystkim. A tu kicha, a tu się te robaczki stawiają. Przyznaję, że jeszcze nie przywykłam do kreski, jest ona taka... taka... inna, jakby ktoś nałożył na nią kilka warstw i tak to zostawił. Ale w oddawaniu emocji jest dobra, oj tak, wykrzywiona morda Zeusa to miodzio.
Także, fabułę już wcześniej ululałam i utuliłam do serduszka, trochę się zdenerwowałam wersją wydania, ale spoko, jest okej. Oby szło ku lepszemu (oby, bo strzeliłam prenumeratę do tomu 11, kurde, co ja zrobiła...). Swoją drogą, skoro bogowie to może ktoś z Wielkich Religii, hę?