Kiedy w książkowych mediach pojawiła się informacja, że na polskim rynku pojawi się powieść Hannah Kaner – wielu czytelników było tym faktem zachwyconych. Przyznaję, sama poczułam się zaintrygowana i wyczekiwałam tej premiery (choć podejrzewam, że w znacznie mniejszym stopniu niż pozostali). Kiedy Bogobójczyni znalazła się w moich rękach, mój pierwszy zachwyt dotyczył samego wydania. Jak jednak z treścią? O tym w recenzji poniżej.
Jest taka kraina, w której każdy przejaw czci wobec bogów uznawany jest za czyn zabroniony. Król, który włada tymi terenami, nakazał pozbycia się wszystkich bóstw, dzięki czemu bogobójcy mają pełne ręce roboty. Nie wszystkim jednak się to podoba. Elogast porzucił stan rycerski, na rzecz spokojnego życia. Nie wie jeszcze, że przeznaczenie ma dla niego inny plan, a mężczyzna będzie musiał ponownie chwycić za miecz. Kissen również potrafi władać tym narzędziem i znana jest jako doskonała bogobójczyni. Jej profesjonalizm ściśle przeplata się z osobistymi doświadczeniami, przez co kobieta ma uraz do wszelkich bóstw. Losy obojga zostaną połączone dzięki pewnej dziewczynce, która właśnie straciła swoich bliskich... Czy razem będą mogli stawić czoła niebezpieczeństwu? Czy będą mogli na siebie liczyć w godzinie prawdziwej próby?
Do tej powieści podeszłam z pewnymi oczekiwaniami, ale nie były one na tyle wysokie, bym rzeczywiście nastawiała się na najlepszą powieść roku. Znałam opinie innych czytelników i wiedziałam, że powstały dwie grupy – jedna ubóstwiała tę powieść, druga wręcz przeciwnie. Już po lekturze pierwszych stu stron wiedziałam, że ja raczej skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Główna bohaterka, Kissen, wydała mi się całkiem ciekawa, jednak nie do końca wiem z jakiego powodu, ale nie potrafiłam zżyć się z nią tak mocno, jak przeważnie ma to miejsce podczas lektury wszelkich powieści. Ta postać jakoś nie zagrzała sobie miejsca w moim sercu na dłużej, a i mam wrażenie, że dość szybko uleciała z mojej pamięci. Czy to wina kreacji tej postaci, czy też mojego braku koncentracji i umiejętności wciągnięcia się w tę historię? No cóż, trudno powiedzieć. W każdym razie jest, jak jest.
Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o Elogasta. Momentami miałam wrażenie, że zaczynam poznawać go bardziej i faktycznie bardziej wczuwać się w jego przeżycia, jednak to odczucie dosyć szybko gdzieś uleciało, a ja pozostałam z pewnego rodzaju niedosytem. Tak bardzo chciałam polubić tych bohaterów bezgranicznie, ale ta książka mi tego nie ułatwiała — po prostu nie byłam w stanie tego zrobić.
Hannah Kaner ma ciekawe pióro, ale podczas lektury miałam wrażenie, że nie jest one jeszcze na tyle dobre, bym faktycznie mogła bezsprzecznie stwierdzić, iż ta książka jest rewelacyjnie napisaną powieścią. Sama fabuła od początku wydawała mi się bardzo ciekawa, jednak sposób jej przedstawienia i osadzenia w całej historii wyszedł dość... przeciętnie. Bogobójczyni, która tak kusiła mnie piękną okładką i ciekawym opisem okazała się dosyć średnią książką (nad czym ubolewam okrutnie).
Pozycja ta jest debiutem literackim i faktycznie dało się to odczuć. Autorka delikatnie eksploruje meandry fantastycznego świata, ale gdzieś zabrakło mi takiej pewności w tym wszystkim. Nie mówię, że jest to zła książka — bo nie jest i wiem, co tak bardzo przypadło do gustu innym czytelnikom. Dla mnie jednak okazała się jedną z wielu powieści fantasy, które można przeczytać i odstawić na półkę, a które nie pozostawiają po sobie głębszych przemyśleń i uczuć. Piszę to z niemałą przykrością, ale docenić muszę wszelkie sceny walki, które były napisane w sposób dynamiczny i taki, który bardzo przyciąga.
Jeśli jesteście ciekawi tego tytułu, to przeczytajcie i sprawdźcie na sobie, czy jest to powieść, która Was zachwyca. Być może będzie to pozycja, która stanie się Waszym czytelniczym odkryciem?