Oleśnica, końcówka lat 60-tych. Marian Balicki uczy się w Technikum Mechanicznym oraz mieszka w internacie. Jego najbliższym przyjacielem jest chłopak żydowskiego pochodzenia- Janusz. To właśnie za jego sprawą poznaje w klubie prześliczną Sarę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Ale jest jeden problem- dziewczyna ma już chłopaka, odbywającego aktualnie obowiązkową służbę wojskową. Mało tego, jego siostra pilnuje Sary niczym Cerber. Mimo to, Marian nie zamierza odpuścić, nie bacząc na to, że może sobie sprowadzić na głowę kłopoty nie tylko w życiu osobistym ale i w szkole.
Uwielbiam bardzo lata 60-te, więc zawsze z wielkim zainteresowaniem sięgam zarówno po filmy jak i książki, które dzieją się w tym okresie. Kiedy tylko dostałam propozycję zrecenzowania tej historii i zobaczyłam, że nie tylko dotyczy moich ulubionych czasów, ale również dzieje się w Polsce ( i to jeszcze w znanych mi miejscach!) oraz jest powieścią młodzieżową, to po prostu musiałam to przeczytać. Niestety, ostatnio coś nie mam nosa do książek i po raz kolejny się rozczarowałam. Największą wadą "Kochać, jak to łatwo powiedzieć" jest sposób w jaki została napisana. Autor ma bardzo mechaniczny styl pisania, posługuje się krótkimi zdaniami, typu: Zjadłem obiad. Poszedłem na lekcje. Było fajnie. Dosłownie czułam się jakbym czytała sprawozdanie z dnia ucznia szkoły podstawowej. Jednocześnie skupia się na takich faktach, które niekoniecznie czytelnika interesują czyli: ubiór wszystkich postaci, wyposażenie każdego pomieszczenia czy szczegóły odnoście tego co bohaterowie jedzą na obiad i jakie fajki palą. Gdyby to wszystko wyciął to z obszernej ( prawie 600 stron!) powieści zostałaby skromna chudzinka.
Nie mogłam kompletnie nigdzie znaleźć żadnych informacji o Marianie Bali ani o jego innych książkach więc domyślam się, że "Kochać, jak to łatwo powiedzieć" jest jego debiutem. Niestety nie jest to żadnym usprawiedliwieniem, bowiem autor poległ na każdym polu. Nic się tutaj nie klei. Fatalny styl pisania, nie ma budowania żadnej akcji, wszystko podane jest w telegraficznym skrócie i bardzo chaotycznie, więc w pewnych momentach można się nawet pogubić co się właściwie teraz dzieje. Bohaterowie są cieniutcy jak jednowarstwowy papier toaletowy. O samym Marianie dowiadujemy się tylko, że jest wielki ( jak sam sobie lubi nawet mówić) pod każdym względem. Super się uczy, nauczyciele go uwielbiają i przymykają oko na jego wybryki, a dziewczyny pchają się drzwiami i oknami internatu, żeby go wyrwać. Jeśli zaś chodzi o Sarę to aż brak słów jak mnie ta dziewucha irytowała. Wodziła cały czas Mariana za nos, robiła mu jakieś dziwne nadzieje, a gdy wymagała tego okazja to nagle sobie przypominała, że w sumie to już ma chłopaka, de facto wybranego jej przez rodziców.
A szkoda, bo to mogła być naprawdę świetna, sentymentalna podróż w przeszłość, w czasy młodości naszych rodziców i dziadków. Autor porusza tutaj bardzo uniwersalne problemy młodzieży, pokazując tym samym, że pewne rzeczy się nie starzeją. Tak mamy pierwszą miłość ( i to taką z uwzględnieniem, że pierwsze uczucie nie zawsze jest do grobowej deski), szkolne dramaty oraz przyjaźnie a wszystko to w rytmie piosenek Czerwonych Gitar i Piotra Szczepanika. Bala wplata tutaj nawet nastroje antysemickie, jakie panowały w Polsce po drugiej wojnie światowej, co odbija się na przyjacielu Mariana. Nie można odmówić autorowi ciekawego pomysłu i to mogła być naprawdę świetna i klimatyczna powieść młodzieżowa, ale co z tego, skoro bardziej przypomina to formą wypracowanie szkolne.