Większość z Was wie, że w moim domu oprócz naszej trójki mieszkają jeszcze trzy koty, takie 3 x TO, TOsia, TOnik i TOsiek.
Wszystkie należą do szlachetnego gatunku europejskiego, czyli dachowca wspaniałego. W każdym przypadku była to adopcja, a kotek poruszył nasze serducha. Jako pierwsza trafiła do nas Tosia i jest już z nami 5 lat, niedługo po niej pojawił się Tonik, a dwa lata temu Tosiek. Ale ten czas leci...
Od chwili pojawienia się pierwszego z nich mamy do czynienia z weterynarzami i to naprawdę bardzo ważne, by trafić na takiego, który potrafi pomóc i nie jest za przeproszeniem "konowałem". Zwierzaka nie wystarczy mieć, trzeb o niego też dbać, nie tylko wtedy gdy ewentualne objawy biją po oczach.
Był czas, gdy bardzo często oglądałam programy telewizyjne o pracy weterynarzy i głównie przed oczami mam obraz ludzi, którzy z wielkim poświęceniem ratują zdrowie i życie zwierząt, nie tylko tych domowych. Czasem ta praca, choć sporo osób mówi też o powołaniu, wydaje się być jak walka w wiatrakami, a jej przyczyną jesteśmy my właściciele, ludzie. Niektórzy z nas niestety nigdy nie powinni mieć prawa do posiadania zwierzęcia.
Łukasz Łebek, weterynarz, który pisze, że został nim "tak po prostu", bo tak wyszło, bo chciał, od zawsze. Od dzieciństwa był zafiksowany na punkcie zwierząt i posiadał całą menażerię plastikowych zwierzaków (ja i mój syn również).
Pan Łukasz był też słoikowym hodowcą różnego rodzaju insektów i stworzonek. Ja również! Ile to razy ganiałam po łąkach w poszukiwaniu rowów by nałapać do słoika kijanek i hodować żabki, czy cierpliwie czekałam, aż z mikro jajeczek wylęgną się patyczaki. Najfajniej wspominam okres hodowli rybek, te najpiękniejsze dla mnie, to paletki i pielęgnice.
Zakusów by zostać weterynarzem nie miałam, ale mam nadzieję, że nie jestem jednym z tych właścicieli, o których między innymi w tej książce pisze Pan Łukasz. Dajecie wiarę, że antyszczepionkowcy nie szczepią również swoich zwierzaków? Ja szczepię! Wczoraj właśnie byłam z dwójką urwipołciów :)
Już w pierwszym rozdziale ubawiłam się setnie, gdy przeczytałam opis przypadku pewnego żarłocznego psa, który połknął całą roladę wraz ze szpikulcem do mięsa. Na szczęście tutaj wszystko skończyło się dobrze, ale ubawiłam się zdziwieniem Pana Łukasza, że właścicielka nie zapragnęła odzyskać rolady, skoro udało się ją wydobyć praktycznie bez szwanku. No i wiedziałam, że nie będzie to jeden z tych nudnawych poradników, na jakie często się trafia.
Jest zabawnie, choć opisywane przypadki powodują nie tylko śmiech ale i gęsią skórkę. Jest też poważnie i fachowo.
Ot codzienność weterynarza i jego bliskie spotkania trzeciego stopnia z... właścicielami...
Czasem Ci bywają bardziej agresywni niż ich pupile.
Oczywiście to nie jest komedyjka, bo przede wszystkim dostajemy tu sporo fachowej wiedzy na temat szeregu dolegliwości, jakie mogą mieć nasi pupile dzięki czemu już my w domu na podstawie ich zachowania możemy ocenić, czy wystarczy zadziałać w domu, czy też trzeba biec do weterynarza. To naprawdę warto wiedzieć. Pamiętajcie, że nasze zwierzaki nam tego nie powiedzą, ale my możemy to rozpoznać z jego zachowania.
To pozycja, która zainteresuje niejednego właściciela zwierzaka, ale i osoby, które zastanawiają się nad zawodem weterynarza.
Warto sprawdzić, jak będzie wyglądać taka praca i mieć świadomość, jak bardzo może się różnić od naszych wyobrażeń.
Jeżeli kogoś taka codzienność nie przerazi, to śmiało!
Potrzebni nam weterynarze z sercem do zwierząt :)