"Black roses" to debiutancka powieść Karoliny Żyndy.
Jak już wielokrotnie podkreślałam, debiuty rządzą się własnymi prawami, dlatego podchodzę do nich bez większych oczekiwań, aby w razie czego tak bardzo się nie zawieść. I muszę przyznać, że tym razem autorka naprawdę mnie zaskoczyła, a jej książka zdecydowanie przypadła mi do gustu.
Aubree Sullivan zaplanowała ten dzień w najdrobniejszych szczegółach. Wszak miało to być jej wymarzone wesele. Dlaczego więc ta dwudziestotrzyletnia kobieta jest tak poirytowana tym dniem? Pewnie dlatego, że miejsce obok jej wieloletniego narzeczonego zajmuje jej młodsza siostra, a nie ona. Aubree najchętniej w ogóle nie pojawiłaby się na ceremonii, gdyby nie nalegała na to jej matka. Dziewczyna, będąc na językach wszystkich zebranych na ceremonii osób, zajmuje miejsce w jednym z ostatnich rzędów, by móc niepostrzeżenie opuścić miejsce zaślubin.
Axel Murphy, przyrodni starszy brat pana młodego, przybywa na miejsce ceremonii z przynajmniej piętnastominutowym spóźnieniem. Pewnie część z gości nawet by tego nie zauważyła, gdyby nie fakt, że podobno nikt go na tę imprezę nie zapraszał. Mężczyzna rozsiewa wokół siebie mroczną i tajemniczą aurę, a dodatkowo wyraźnie działa na nerwy członkom swojej rodziny.
Gdy podczas składania przysięgi przez parę młodą, rozchwiana emocjonalnie Aubree wybiega na zewnątrz, Axel zostaje tym, który odnalazł ją w lesie, gdzie zapijała smutki podprowadzonym z wesela winem. Podczas rozmowy mężczyzna namawia ją, żeby nie rezygnowała z wszystkich atrakcji, które zaplanowała na ten dzień i podprowadziła nowożeńcom sprzed nosa przygotowany dla nich apartament.
Czy sojusz zawiązany pomiędzy Aubree, a Axelem okaże się korzystny dla obojga głównych bohaterów? Tego dowiecie się sięgając po debiutancką powieść Karoliny Żyndy.
Muszę przyznać, że historia opisana "Black roses" naprawdę mnie urzekła. Główni bohaterowie tworzą razem naprawdę udany duet, którego po prostu nie da się nie polubić.
Aubree jest świetną dziewczyną, pełną poczucia humoru i niezwykle silną, zwarzywszy na to, co ją spotkało ze strony jej rodziny i byłego narzeczonego. Natomiast Axel skrywa mroczne tajemnice z przeszłości (które możemy powoli odkrywać dzięki retrospekcjom). Mężczyzna stara się zachować spokój ducha, pomimo tego, że zarówno jego ojciec, jak i brat za wszelką cenę chcą przekonać wszystkich, że jest on wyrzutkiem społeczeństwa, który raz na zawsze powinien zniknąć z ich życia.
A jaki Axel jest w rzeczywistości? Odebrałam go jako niezwykle opiekuńczego i oddanego mężczyznę, który, mimo że wcale nie miał łatwego życia, potrafił w tym mrocznym świecie, odnaleźć prawdziwe światło.
Jedyne czym jestem naprawdę zawiedziona w tej książce to zakończenie. Po przeczytaniu epilogu miałam tak wielki niedosyt, że trzy razy sprawdzałam, czy to rzeczywiście koniec i byłam (a w zasadzie dalej jestem) rozżalona z tego powodu.
"Black roses" to oczywiście pierwsza część cyklu Black, więc z pewnością w bardzo niedalekiej przyszłości (zważywszy na to, że autorka właśnie zakończyła poszukiwanie patronów drugiej części) poznamy dalsze losy historii Aubree i Axela, ale jednak publikacja była na tyle krótka, że z pewnością można było wydać obie części jako jedną. Nie mniej jednak serdecznie zachęcam Was do lektury tej książki.