Łukasz Krukowski "Bieganie po torach".
Jaki jest sens samotności? Sens cierpienia? Sens istnienia? Czy posiadamy wolną wolę? Podejmujemy własne decyzje, czy jednak ktoś nami steruje? Czy Bóg istnieje? Czy może to tylko wymysły poszczególnych religii?
Mateusz zawala maturę. Po prostu wpada w panikę i ucieka. Ucieczka staje się nowym początkiem, a zarazem końcem, końcem samego chłopaka ale i świata. Razem z grupką znajomych wyjeżdża do pewnego domku na jakimś odludziu. Wszędzie są pola i las. A w tym lesie tory. Jedne używane, drugie zapomniane, a jednak realne i prawdziwe. Każda z osób jest artystą, a właściwie w taki sposób chcą być postrzegani. Iza pisze książkę. Mateusz robi bity. Inni grają na instrumentach, inni śpiewają. Każdy ma swój własny cel. Tak przynajmniej im się wydaje. Młodość ma swoje pragnienia.
Domek jak to domek. Dość przestronny. Stary... z pewną tajemnicą. Ma dziwną aurę. Udziela się każdemu. Coś się zmienia. W powietrzu. W psychice. Nie pomaga także zaginiecie Aurelii. Chociaż, im dłużej czasu spędza się w domku, tym mniej odczuwa się bodźców z zewnątrz. Wszystko staje się obojętne. Mało ważne. Wszystko kręci się tylko i wyłącznie wokół tworzenia.
Gra toczy się o największą stawkę. O życie, ale nie takie zwykłe. Chodzi o coś więcej. O wiele więcej. Bowiem życie we wszechświecie, w świecie post-artyzmu to coś więcej, niż ziemski padołek. Każda sława ma jednak swoją cenę. A ceną w tym przypadku jest śmierć. Cierpienie. Kataklizm. Koniec. Ciemność. Aartosa. Dziwne słowo prawda? A jednak tak bardzo znaczące dla całości koncepcji.
Oj, co to było za spotkanie. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać, no może poza tym, że ciężki i wulgarny klimat. Do tego już zdążyłam się przyzwyczaić. Ale to, co zaserwował autor? Misz masz. Efekt gwarantowany. Mamy tu wszystko. Pewną dozę grozy, szaleństwa, zagadki. Mamy pogmatwane historie. Postaci barwne, pełne charakteru, emanujące różnymi uczuciami. Mamy plany, marzenia. Walkę o przetrwanie. Mamy prawdziwy kręciołek, totalne zaskoczenie. Coś więcej, niż zwykła powieść postapokaliptyczna. Co prawda znalazłam w treści sporo podobieństw do genialnej "Sprzedaliśmy dusze" Hendrix'a, ale czytało się mega przyjemnie. No, może niekiedy jednak pojawiały się mdłości i trzeba było zrobić sobie przerwę, bowiem opis miejsca, ludzi i ich zachowań, był naprawdę dosadni. Wciągnęło mnie to. Na amen. I jestem pod wielkim wrażeniem, chociaż przyznam się, że nie do końca zrozumiałam przesłanie. Muszę ochłonąć i na spokojnie jeszcze przeanalizować treść, bo wiem, że warto. Autor ma mega potencjał. To coś więcej niż dobre czytadło, które może przestraszyć.