Powiem szczerze, temat wampirów jest już dla mnie męczący. Widząc wszędzie czarne okładki z tytułami odnoszącymi się do tych nadprzyrodzonych stworzeń przewracam oczami i przechodzę do kolejnych sklepowych półek. Zdecydowany przesyt krwiopijcami spowodował u mnie mdłości, więc dlaczego sięgnęłam jeszcze po deser, który nosi tytuł „Bezduszna” i jest autorstwa Gail Carriger? Powieść opowiada nie tylko o pijawkach, ale włącza do tego jeszcze wilkołaki, kolejne stworzenia za którymi nie przepadam w literaturze. Jednakże jest kilka argumentów, którymi mogę wyjaśnić te sprzeczne działania. Pierwszym jest Wiktoriańska Anglia, którą od zawsze ubóstwiam ponad wszystkie zdarzenia w historii. Kolejnym, duchy, o których mało ostatnio słyszę w fantastyce. Górującym argumentem jest mało istotna, a wręcz błaha sprawa, a mianowicie wyznanie autorki w wywiadzie, że czerpie natchnienie z genialnej, angielskiej pisarki, Jane Austen. „Dumę i uprzedzenie” mogę zaliczyć do moich ulubionych lektur, więc z ogromną ciekawością chciałam sprawdzić jak wyszło Pani Carriger naśladowanie powieściopisarki. Całe szczęście, iż te zalety przemówiły mnie do rozsądku i po książkę sięgnęłam. Główną bohaterką jest dwudziestosześcioletnia stara panna, która nie powinna żyć w XIX wieku. Wtedy urzekająco piękne były dziewczęta o bladej cerze i subtelnych rysach. Alexia Tarabotti zgodnie z zasadą genetyki odziedziczyła śniadą cerę i ostre rysy po Włoskim ojcu. Nie jest także kobietą smukłą, ale krągłą i lubiącą zjeść na przyjęciach. Egzotyczny wygląd to nie jedyna sprawa, którą odziedziczyła po przodkach. Kolejnym faktem, którym nie może się pochwalić w dziewiętnastowiecznej Anglii to ognisty charakterek, który daje sobie znać na każdym kroku pannie Tarabotti. Kobieta jest pewna siebie, wygadana, złośliwa, a swoją ciętą ripostą może wygrać każdy pojedynek słowny z lordem Macconem, którego nie darzy sympatią, co niestety spotyka się z wzajemnością. Odpowiedź jest już dla wszystkich jasna dlaczego Alexia nie ma męża. Jeżeli widzicie dla niej jeszcze cień nadziei to dorzucę, iż jest ona istotą nadludzką, która nie posiada duszy. Bezduszna swoim dotykiem może zmienić nadprzyrodzonych do postaci człowieka. Dlatego na każde przyjęcie, z polecenia matki, która już dawno spisała swoją córkę na samotność; przychodzi jako przyzwoitka dla swoich ładnych oraz grzecznych sióstr przyrodnich. Była to dla niej rozrywka wątpliwa. Impreza, którą autorka opisuję na początku powieści była taka sama jak poprzednia, dla panny Tarabotti wręcz nudna. Do tego gospodarze nie potrafili zapewnić gościom choć trochę dobrych przystawek. Bohaterka postanowiła udać się do biblioteki oraz w poszukiwaniu ciasta kajmakowego. Wszystko układało się pomyślnie dopóki nie zaatakował ją wampir. Coś nie do pomyślenia w tych czasach! W obronie własnej kobieta zabija go zauważając, że z jego serca nie wypływa krew. Czyżby był głodzony? Jaki ul pozwoliłby, aby jego podopieczny atakował niewinne osoby? Tym oto sposobem samiec alfa sfory, lord Maccon wraz z pomocą panny Alexii szukają rozwiązania pogmatwanej sprawy pojawiających się znikąd krwiopijców, którzy nie mają o pojęcia o manierach. Zawsze tylko dzięki charakterystycznym bohaterom udaje mnie się zapamiętać książkę oraz zaliczyć ją do ulubionych. Tak było i w przypadku „Bezdusznej”, w której jest pełno przecudownych postaci, których aż nie sposób nie polubić. Oczywistym faktem jest to, iż obdarzyłam sympatią Alexię Tarabotti. Mimo swojej wrodzonej złośliwości bohaterka była nad wyraz ujmująca i urocza. Można powiedzieć, że odnalazłam w niej swoje cechy co nie powinno sprzyjać w polubieniu postaci, aczkolwiek w moim przypadku miało to skutek odwrotny. Kolejną, idealnie wykreowaną osobą był lord Akeldam, którego pokochałam za epitety, których używał w rozmowach z nadprzyrodzoną oraz styl bycia. Trudno wymienić komplet postaci. które zapadły mi w pamięci, ponieważ musiałabym umieścić tutaj dokładnie wszystkich, bo każdy w „Bezdusznej” miał swój osobisty urok, któremu nie potrafiłam się oprzeć. Teraz będę musiała „rozpieścić” autorkę czułymi słówkami, bo nie było w tej książce nic czego mogłabym się przyczepić. Pierwszą dużą zaletą jest połączenie fantastyki z romansem oraz szybką akcją. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. A szczególnie moja osoba, która kocha wątki miłosne, fantastykę, dużo akcji z akompaniamentem wspaniałego języka i stylu. W tym miejscu muszę przyznać Gail Carriger podobieństwo do Jane Austen. W obydwóch przypadkach rozkoszowałam się brzmieniem słów na kartkach papieru. To świadczy o niesamowitym talencie pisarki, a fani Jane Austen na pewno nie są zdenerwowani o bezpodstawne porównanie się do legendarnej pisarki. To jeszcze nie koniec zalet. Przyznam szczerze, że momentami niektóre sytuacje rozbawiały mnie do łez, co jest rzadkim przepadkiem, ponieważ uważa się mnie za osobę ze specyficznym poczuciem humoru. Podobała mi się także wiedza autorki na temat dziewiętnastowiecznej Anglii oraz umiejętność oddania kolorytu epoki Wiktoriańskiej. Zdecydowanie takiej pozycji brakowało na księgarskich półkach w literaturze fantastycznej, która opowiada o wampirach i wilkołakach. Wykorzystała oklepany temat, a stworzyła coś zupełnie innego, choć wydawało się to po tych wszystkich czytadłach wręcz niemożliwe. Jeżeli mieliście podobne zdanie na temat tego, że o wampirach nie warto już czytać to mimo swoich postanowień proszę sięgnijcie po „Bezduszną”, ponieważ są książki i autorzy z którymi trzeba się zapoznać, a Gail Carriger z „Bezduszną” do nich należy.