Nam, czytelnikom, trudno wyobrazić sobie świat, w którym litery, słowa, zdania nie sklejałyby się w pisma i książki wyrażające nasze emocje, zachowujące historię dla potomnych, obrazujące miejsca i światy nam nieznane. A gdybyśmy stali się uczestnikami lub świadkami sytuacji, w której dwie bliskie sobie osoby - siostra i brat - obdarzeni byliby zupełnie innym darem pojmowania i kojarzenia owego słowa?
Edna i Einar to kochające się rodzeństwo, rozumiejące i szanujące się nawzajem, niemalże od siebie zależne. Ale to, co dla Eddy stanowi esencję życia - czytanie, dla Einara jest mozołem i niejasnością. I choć wydaje się, że to brat pozbawiony jest niezwykle cennej umiejętności, dyslektycznie składając litery w drażniące go wyrazy, to jedna Edda, ze swoją hiperleksją traci umiejętność komunikowania się ze światem. Skutkiem skrajności pokazanych w "Świętym słowie" jest nieustanna walka z samym sobą. Edda, po leczeniu i z użyciem niezwykłej siły woli, ucieka w świat mediów i wizualnie spełnia się jako influencerka. Einar, krok po kroku radzi sobie z podstawami, co nie zmienia jednak separującej go od świata introwertyczności.
"Święte słowo" to nie rozprawa filozoficzna czy esej skoncentrowany na roli słowa. To opowieść z ciekawą fabułą, snuta w trzech wersjach czasowych. Dwie matki rodzeństwa poznajemy jako nastolatki, które jednocześnie pokochały tego samego, artystycznie nieodpowiedzialnego człowieka. Oddały mu myśli, serca, prawie jednocześnie urodziły mu dzieci. I zostały razem dając dzieciom życie, które prawdopodobnie mogłoby stać się przykładem troski, często nieobecnej w pełnych rodzinach.
Druga fala opowieści to chwila, gdy ledwie po trzech dniach od urodzenia syna, Edda znika a ślad, który po sobie rozstawia wiedzie do Nowego Jorku i organizacji ALEX Analytica, która okaże się mocno związana z jej poprzednim, młodym życiem. W ślad za nią, w tej obcy, pozbawiony reguł świat, wyrusza Einar.
Trzeci wątek będzie nas wiódł do umysłu jednej z matek, która pozostając po wylewie pod opieką drugiej, przekazuje nam swoje myśli krążące między emocjami, od wielkiej miłości i wzruszeń do wściekłości na świat i ludzi, którym przyszło żyć "normalniej".
Zdarzą się też listy rodzeństwa, może wysłane, może jedynie telepatycznie przekazane, w których będą piękne opowieści i naukowe dowody na nieskładną pracę naszych mózgów.
Pani Bjornsdottir zabierze nas ze znanego, szarego, lecz bliskiego sercu Reykiaviku ku wieżowcom i wolności Nowego Jorku. Od zachłyśnięcia słowem, powędrujemy ku zaprzeczeniu jego wagi. Od przytulnego szaleństwa ojcowskiego świata filmu, zostaniemy pchnięci ku drastyczności, egocentryzmowi i nadal obecnej chęci dominacji nad niewolniczo traktowanymi pracownikami. Od świata wielkiej literatury, muzyki, salonów i teatrów przejdziemy do świata, w którym kochanki naigrawają się z wielkiej sztuki czytając to co proste, zabawne, pozbawione głębi. Sięgniemy po całe wyjątki z przemów Sokratesa i po fragmenty Kinga, dzieciństwo zamienimy na pozbawioną kierunku dorosłość.
Wspaniała książka. Nie pozwala brać świata takim jakim jest, snuje przypuszczenia, sieje trwogę, sugeruje przyszłość skupiona na obrazie i technologiach, bez pisma. Nie zanudza, rozśmiesza, kpi z wielkich liter ale i miałkości tych maleńkich. Czytałam ją z wielką uwagą ale też świetnie się bawiąc. Zostawiła zadumę.
"Pomyśl, że wszystko ucichło, że nie masz żadnych słów w głowie. Wyobraź sobie miejsce i czas, w którym na nic nie ma nazwy, gdzie nie musisz nazywać rzeczy, bo nie mają nazw. Czas zanim nauczyliśmy się mówić, kiedy śpiewaliśmy jak ptaki, zanim słowa zawładnęły światem." Prawda, że pięknie? Tylko jak poznalibyśmy wtedy tę wyjątkową książkę?
Pani_Ka Czyta
dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz książki