Myślę, że nikomu nie trzeba przedstawiać Harlana Cobena. Uwielbiany przez miłośników kryminału i kojarzony przez większość ludzi lubiących literaturę. Krótko mówiąc, Amerykanin jest jednym z najpopularniejszych współczesnych pisarzy. Jego książki rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, a z pozoru nierozwiązywalne zagadki frasują tysiące ludzi na całym świecie. Jednak czy “Bez śladu” sprosta tak wygórowanej poprzeczce? Narażając się wielu fanom, muszę stwierdzić, że nie do końca…
Myron Bolitar, agent sportowy i były koszykarz, dostaje tajemnicze zlecenie. Musi odszukać jednego z czołowych graczy NBA, tak aby zespół mógł spokojnie odnosić dalsze zwycięstwa. Co stało się zaginionemu sportowcowi? Czy Greg Downing się ukrywa? Nie żyje? A może uciekł od przytłaczającej go popularności? Myron przejdzie przez piekielną drogę, aby dotrzeć do prawy. Po drodze spotka kilka niezwykle intrygujących kobiet, dostanie kilka porządnych łomotów, przekona się, że można liczyć wyłącznie na najbliższych przyjaciół, oraz zrozumie kto jest miłością jego życia.
Tak w skrócie przedstawia się fabuła. Co zatem nie gra? Niestety, jak na kryminał, i to tak znakomitego pisarza, to wszytko za mało. Krąg podejrzanych dziewnie zawężony, fakty zbyt gładko łączące się z sobą. W sumie zero zaskoczenia. Po fenomenalnej “Mistyfikacji” – książce, przez którą nie mogłam zasnąć, ani zebrać myśli przez kilka dni po przeczytaniu – liczyłam, że “Bez śladu” pozostawi mnie w jeszcze większym szoku. Niestety, nic bardziej mylnego. Owszem, akcja rozkręca się na ostatnich osiemdziesięciu stronach. Człowiek czuje, że jest o krok od ostatecznej odpowiedzi i nie może przestać czytać, ale co tu robić przez pierwszych 250 stron? Po przeczytaniu książki, odłożyłam ją i zapomniałam tak jak zapominam o wyczytanej w prasie prognozie pogody.
“Bez śladu”, tak jak pewnie wszystkie książki Cobena jest skonstruowana w charakterystyczny sposób. Autor nie skupia się na przesadnych opisach. Owszem, wrzuca krótkie zdania nie wnoszące niczego do akcji, jednak głównie skupia się na opisie zachować i reakcji bohaterów. Niestety, to co zachwyciło mnie w “Mistyfikacji”, czyli głęboka analiza ludzkich myśli i zachowań, ich krętactw i motywów, tutaj wydawała mi się zbyt płytka. Czułam, że autor już na samym początku przykleił każdemu bohaterowi łatkę i nie starał się już niczym zaskoczyć. Inteligentny Myron, elegancki Win, wyzwolona Esperanza, oraz spostrzegawcza Audrey są postaciami, które za nic w świecie nie zrezygnują ze swoich przewodnich cech i nie wprawią czytelnika w osłupienie. Szkoda, bo obnażając prawdę o sobie, sprawiają, iż czytelnik rozpracowuje ich szybciej niż by sobie tego życzył.
Język powieści również pozostawia sporo do życzenia. Książce kryminalnej jestem skłonna wybaczyć wulgaryzmy i dość nieformalne zwroty, szczególnie podczas policyjnych pogawędek czy oględzin zwłok. Mimo to czytając dialogi miałam często wrażenie, że to nie jest rozmowa dwóch inteligentnych facetów, którzy umiejętnościami dedukcji przewyższają Holmes’a, a jedynie słowna potyczna dwójki dzieci, które postanowiły zabawić się w “kto wrzuci najwięcej brzydkich słów w najkrótszym czasie”. Niekiedy było to zabawne, częściej jednak irytujące i zupełnie zbyteczne.
Reasumując, rzadko zdarza mi się tak krytycznie podejść do książki. Być może do tej negatywnej oceny przyczynił się fakt, że Coben jest powszechnie szanowany i często podawany jako mistrz gatunku. “Bez śladu” jednak naprawdę wiele brakuje do trzymającej w napięciu, dobrej powieści kryminalnej. W żadnym jednak wypadku nie podcinam skrzydeł Cobenowi i z pewnością dam mu jeszcze szansę. Dla zainteresowanych, gorąco polecam “Mistyfikację”. Zaczynając przygodę z Cobenem właśnie od tej powieści, na pewno stwierdzicie, że miano mistrza jednak mu się należy.