"Ostatnia Godzina" to książka, na którą mocno czekałam, od kiedy tylko o niej usłyszałam. Debiut Bestsellerek, które od czasu do czasu lubię obejrzeć, ich wspólna powieść pisana tak długo, a do tego te wszystkie chwalebne opinie innych znanych recenzentów - no przecież w takim razie to musiało być coś świetnego. Nastawiłam się więc na przynajmniej dobrą zabawę, czekałam i kiedy w końcu po książkę sięgnęłam... przeżyłam jedno z największych rozczarowań 2020r. 😔
Zacznijmy może od pozytywów. Język i styl w jakim książka jest napisana są lekkie i przyjemne, czyta się naprawdę szybko. Dialogi również są dobrze napisane, nie czuć jakiejś sztywności w nich, gładko się przez książkę idzie. Technicznie jest to porządna pozycja, nie ma do czego się przyczepić, może poza przesadną ekspozycją w początkowych rozdziałach. Problemy jednak zaczynają się w tym dziale, który - przynajmniej dla mnie - sprawia czy książka będzie hitem czy kitem. Dziale postaci i fabuły.
Alex i Mercy, dwójka głównych bohaterów, przypadli mi do gustu praktycznie od razu. Z początku wydawali się intrygującymi postaciami, nie irytowali, dobrze się z nimi spędzało ten czas. Niestety, choć myślałam, że się rozwiną jakoś ciekawiej, nie zrobili tego. Żadne mnie nie zachwyciło, przez co do końca byli mi raczej obojętni. Mieli potencjał, ale nie został on wykorzystani i końcowo byli po prostu... nijacy. Co w sumie pasuje do całości książki, ale do tego jeszcze wrócimy, na razie pozostańmy przy postaciach.
• Alex. Tajemniczy i skryty, nie mógł przecież mieć innej pracy niż równie zagadkowej co on sam. O całej tej organizacji, dla której pracował, wiemy jednak tak mało i tak szybko jest jej wątek urwany, że równie dobrze mogłoby go nie być. Nawet lepiej, gdyby go nie było, bo nie prowadzi to do niczego a tylko rozwleka już dłużącą się fabułę. Rozumiem, że miał być to motyw tego bohatera, którego tak wiele z nas lubi; z jednej strony bad boy zajmujący się nieczystymi sprawami, z drugiej wrażliwiec skrzywdzony przez życie, ale uważam można to było zrobić inaczej, bo naprawdę cały ten wątek organizacji nic nie wnosi do fabuły. Podobnie z wątkiem dawnej miłości Alexa. Tak długo jak było to tylko jego back story było w porządku, ale kiedy wyjechał do miasteczka, z którego pochodził, i spędził tam długie rozdziały... stało się to niepotrzebne i dłużące. I znów, nic nie wnoszące do fabuły. Ten wyjazd niczego mu nie uświadomił, niczego mu nie pomógł zrozumieć, ani nijak się miał do czegokolwiek co działo się wokół.
• Mercy. Przeciwieństwo Alexa i... tyle mogę o niej powiedzieć. Wątek dwóch zupełnie różnych osób czymś do siebie przyciąganych jest tu mocno widoczny, niestety uważam, że działa na niekorzyść protagonistki, która wydaje się... raczej nudna. Najjaśniej świeci w romansie z Evretem, co nigdy nie jest dla nikogo komplementem. Sam ten romans zaś... muszę przyznać, w pewnym momencie była to jedyna rzecz, którą śledziłam z prawdziwym zainteresowaniem. Był to uważam najlepiej i najciekawiej napisany wątek, szkoda, że i on końcowo okazał się tak słaby... (Tutaj uwaga na mini spoiler, żeby coś więcej powiedzieć muszę w taki sposób, poza nawiasem jednak znów bezspoilerowo. 😉 Wiedziałam, że ta dwójka na pewno nie skończy razem super szczęśliwie, zbyt szybko i zbyt dobrze im się układało, ale liczyłam na jakieś zaskoczenie. Tymczasem dostałam... co dostałam. XD) Chyba nikomu nie muszę tłumaczyć jak nijakie i lekko głupie to było zakończenie wątku? I mam wrażenie, że jego celem było tylko jedno: pchnięcie Mercy w ramiona Alexa. Mam wrażenie, że skończyło to się jak skończyło tylko i wyłącznie dlatego, żeby ta dwójka była razem. Bo poza tym, całe to wydarzenie nie miało na główną bohaterkę wpływu - ani nie zmieniło jej decyzji co do dalszego postępowania w związku z nadciągającą apokalipsą, ani końcowo nie wpłynęło na nią psychicznie, bardzo szybko przeszła nad tym do porządku dziennego. Jest to kolejny wątek, którego zakończenie do niczego nie prowadzi i bez którego moglibyśmy się obejść. A i bez niego przyszłość Mercy i Alexa razem prezentowałaby się lepiej, mieliby więcej czasu na rozwinięcie swojej relacji, a tak to kompletnie nie ma między nimi chemii i zupełnie nie widzę ich razem. 🙁
Zakończenie zaś było przegadane, nie zdarzyło się dosłownie nic, a wszystko co się wcześniej działo nie miało najmniejszego znaczenia. Najmniejszego. Równie dobrze moglibyśmy czytać o Bogdanie i Franciszce z Polski, niczym nieprzejętych, bo tak samo Alex i Mercy nie robili w obliczu apokalipsy nic. Oni po prostu egzystowali, poza szukaniem odpowiedzi na to co im się stało, byli bierni. Nawet nie próbowali szukać kluczy, koniec końców wszystko musiały pokazać im opętujące ich stworzenia (mimo że wcześniej mówili, że nie mogą). I nawet po tym bohaterowie nie robili z tymi faktami nic. Nie próbowali pomóc w sprowadzeniu końca świata, nie próbowali go powstrzymać, egzystowali tylko i czekali. Chyba nie czytałam książki, w której by się mniej działo. I naprawdę, zupełnie nie przeszkadzała mi grubość samej książki, ja lubię grube książki, ale przeszkadzało mi, że na tych 600 stronach nic się nie działo. Gdyby wyciąć wszystkie niepotrzebne wątki, prowadzące do nikąd, zostałoby może 100 stron. I szkoda mi strasznie, bo w tej opowieści był potencjał; były ciekawe oraz oryginalne wątki i motywy, bądź oryginalne spojrzenia na te już w popkulturze znane, niestety zamiast oryginalności miałam wrażenie... nijakości tego co czytam. Zamierzam jednak sięgnąć po dalsze książki Bestsellerek, to jednak był debiut i czuję, że z każdą kolejną będzie tylko lepiej, bo dziewczyny potrafią pisać i jestem ogromnie ciekawa co tam jeszcze wpadnie im do głowy.