Cornelia Funke podbiła moje serce Atramentową Trylogią.
Od jej czasu, nazwisko pisarki stanowi dla mnie gwarancję jakości i wielkiej przygody na kartach książki. Przygody, która wciąga tak silnie, że niemalże namacalnie staje się drugim życiem, światem alternatywnym, w którym chcę się przebywać i z którego nie chcę się wracać.
I choć Reckless nie porwał mnie tak intensywnie, co Atramentowe serce, krew i śmierć, jest zapowiedzią serii równie nieprzewidywalnej co poprzednia.
Jakub Reckless przez wiele lat żył po drugiej stronie lustra. Znikał na całe miesiące, opuszczał rodzinę, nie tłumacząc gdzie i dlaczego zmierza; nie informując co jest tak ważne, że postanowił dla tego opuścić swoich najbliższych. Jego domem stał się świat po drugiej stronie, świat, który bardziej niż rzeczywistość, przypominał oniryczną wędrówkę przez krainę baśni. Była to przestrzeń nimf, syren i innych postaci wędrujących daleko ze świata fantazji. Jakub zasłynął w swoim nowym świecie, jako poszukiwacz i łowca magicznych skarbów dla cesarzy, królów i innych ważnych zleceniodawców. W tym życiu pełnym chwały i sławy zasmakował tak bardzo, że coraz częściej zapominał wracać do rzeczywistości.
Niestety, pewnego dnia popełnił błąd. W ślad za nim na drugą stronę lustra przeszedł jego młodszy brat – Will. W nieznanym sobie świecie stał się ofiarą Czarnej Nimfy, która to rzuciła na niego zaklęcie zamieniające ciało w kamień. Co gorsza, Will zaczął przemieniać się w nefryt – najbardziej pożądany kamień, który wedle przepowiedni ma zapewnić królowi bycie niepokonanym. Rozpoczyna się wyścig z czasem – Jakub dokonuje wszelkich starań, by uratować brata, który szybko zaczyna zapominać kim jest, przemieniając się w Goyle’a; gdy tymczasem armia króla wyrusza na poszukiwanie tego, który jest obecnie jego największym pragnieniem. Znalezienie lekarstwa wymagać będzie ogromnego poświęcenia nie tylko ze strony głównego bohatera, ale też Lisicy oraz Klary – dziewczyny Jakuba, która również przekroczyła niebezpieczną granicę lustra.
Choć początkowe kilkadziesiąt stron stanowi powolne i mozolne zawiązanie akcji, wszystko rekompensują wydarzenia kolejne. Akcja dramatycznie przyspiesza, wydarzenia się wymykają, bohaterowie dokonują wyborów całkowicie zmieniających bieg wypadków.
Ta licząca niespełna 350 stron powieść zawiera w sobie wszystko co najlepsze – barwnych bohaterów, niezwykły świat pełen intrygujących postaci rodem z baśni, wciągającą fabułę, płynną narrację i otwarte zakończenie, zwiastujące, że najlepsze dopiero nadejdzie.
Funke po raz kolejny porywa czytelnika w korowód postaci i wydarzeń, które sprawiają, że nasza wyobraźnia nie ma chwili wytchnienia – autorka maluje słowami scenerie, w których chce się być, w których nieustannie trwa wala dobra ze złem, w której jedno przenika drugie i nic nie jest jednoznaczne.
Cenię w pisarce to, że w żaden sposób nie gardzi czytelnikiem: nie serwuje mu postaci płaskich, jałowych; wydarzeń zmierzających do z góry znanego finału ani prostackiego języka.
Funke to znak precyzji i intrygującej akcji. Zawsze mam wrażenie, że w każdego bohatera wkłada całe swoje serce, starając się, by był postacią ukształtowaną przemyślanie, by było w nim miejsce na zmiany, impulsy serca, by był dynamiczny i w żaden sposób nie wpisywał się w sztampowe konwencje.
Co więcej, książkę tę ubogacają szkice rozpoczynające każdy rozdział, a także liczna korespondencja z innymi tekstami kultury, nade wszystko zaś baśniami, które autora poddaje reinterpretacji.
Polecam serdecznie!