Ostatnio wydawnictwa zalewają nas wręcz powieściami erotycznymi. Zaczęło się oczywiście od słynnego Greya, którego również ja miałam okazję czytać, choć książka ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Po Greyu zaczęła się jednak pojawiać cała masa tego typu powieści, pisanych przez różnych autorów i nie ukrywajmy, jedne zdobywają wielką popularność, inne nie. Do mnie trafiła ostatnio książka Megan Hart „ Barwy pożądania”. Dlaczego po nią sięgnęłam? Aby sprawdzić, czy jest to książka pokroju Greya, czy jednak pani Hart tworzy zupełnie coś innego, świeższego, wartego zauważenia. Bo nie ukrywam, powieść ogólnie, jak i fabuła przedstawiały się bardzo obiecująco.
Paige DeMarco jest dwudziestokilkuletnią kobietą, już po rozwodzie. Jej małżeństwo zaczęło się bardzo wcześnie i bardzo szybko skończyło. Paige jednak jest szczęśliwym singlem, od kilku miesięcy z nową pracą i nowym, własnym mieszkaniem. W jej życiu jednak wszystko się zmienia, gdy w swojej skrzynce pocztowej znajduje kolejne listy od tajemniczej osoby. Nie są to zwykłe listy, niektóre typu „Jutro zjesz na śniadanie owsiankę” albo „Dziś założysz do pracy niebieską koszulę”, niektóre jednak bez wątpienia z podtekstem erotycznym. Paige jednak dochodzi do wniosku, że nie są one przeznaczone dla niej, a dla kogoś o podobnym numerze skrzynki pocztowej, mimowolnie jednak daje się przez nie kontrolować… Do czego to wszystko doprowadzi?
Patrząc na ocenę, jaką dałam tej powieści, można uznać, że mi się prawie w ogóle nie podobała. Z bólem serca, ale muszę przyznać, że tak jest w istocie. Spodziewałam się po tej ciekawej fabule czegoś innego, dostałam książkę, która nie jest interesująca w ogóle, w której akcja się nie rozwija tak, jak powinna i która jest przewidywalna. Nie wspominając już o tym, że słownictwo, którym posługuje się autorka (a może to wina tłumacza?) jest tak pospolite, proste i bez przerwy się powtarzające, że niekiedy mocno irytuje. Skoro to powieść dla dorosłych to weźmy chociażby sam seks, na którego określenie nie znalazłam żadnego innego słowa oprócz „pieprzenia się”… Tam nie ma nic innego, każdy się pieprzy, jakby zabrakło określeń, którym można by nazwać sam akt seksualny. No litości! Można od czasu do czasu używać tego samego słowa, ale żeby czasem dwa razy w tym samym zdaniu???... Po kilkunastu stronach miałam dość głównej bohaterki, jej pieprzenia się i całej tej książki…
Paige DeMarco to jeszcze inny temat na całą rozprawkę. Bohaterka niczym nie zdobyła mojej sympatii, jest nieciekawa, a jedyne co jej siedzi w głowie, to jest to, żeby ją ktoś wreszcie przeleciał. W każdym mężczyźnie nie widzi nic innego, jak tylko kogoś, z kim może się przespać. Miałam wrażenie, że to jakaś nimfomanka, która bez przerwy, nieważne, czy w domu, czy w pracy, myśli o seksie. Uważa się za doskonałą, idealną i seksowną piękność, której nie oprze się żaden facet. Jednocześnie sama nie może się zdecydować, czy zostać singielką, czy może związać się z własnym byłym mężem, a może tajemniczym sąsiadem? Jej obiektem seksualnym staje się nawet własny szef! Ach, nie wspomniałam o tym, że Paige odkrywa dodatkowo w sobie jakieś zapędy sadomasochistyczne, dzięki listom, które znajduje w swojej skrzynce. Bez komentarza.
Odchodząc trochę od tematu tej książki, wspomnieć należy również o jej wątkach obyczajowych. Takie są, a owszem, szkoda tylko, że autorka trochę bardziej ich nie rozwinęła. Chociaż i tu nie ma jakiegoś wielkiego szału. Paige jest nieślubną córką dwojga ludzi, którzy nigdy nie byli małżeństwem, a dziewczyna jest po prostu owocem ich romansu. Na uwagę zasługują tutaj relacje rodzinne, które panują zarówno w rodzinie ojca, jak i matki. Szkoda tylko, że sama główna bohaterka również w tej kwestii irytuje czytelnika. Paige bowiem sprawia wrażenie, jakby rodzina naprawdę mało ją obchodziła, młodszych braci, synów ojca traktuje bardziej jak siostrzeńców, nie obchodzi ją, co myśli o niej ojciec ani jego żona, trochę cieplejsze uczucia ma do matki i jej młodszego syna, jednak i tak mam wrażenie, że najważniejsze dla niej jest to, aby ją ktoś w końcu przeleciał, nieważne, czy to będzie szef, były mąż czy przypadkowo poznany w klubie facet.
Książka zapowiadała się naprawdę nieźle, ale zawiodłam się na niej okropnie, jak jeszcze chyba na żadnej. Nie podobała mi się pospolitość tej książki, ciągła powtarzalność, nie polubiłam Paige w ogóle, bardziej niż dziewczyna zasługują na uwagę jej pozostali bohaterowie. Wątek obyczajowy jest bardziej godny uwagi niż jej „część erotyczna”, chociaż moim zdaniem i tak nie jest rozwinięty na tyle, na ile by mógł. Powieść miała naprawdę niezły potencjał, ale chyba nie do końca został on wykorzystany, a ja się przy tej książce tylko wynudziłam. Teraz nawet żałuję, że nie wzięłam zamiast niej jakiegoś mrożącego krew w żyłach kryminału… Nie wspominając już o tym, że po „Barwach pożądania” wręcz krew mnie zalewa, gdy słyszę słowo „pieprzyć się”.
Ale że mnie się ta książka nie spodobała nie znaczy, że nie spodoba się innym. Musicie sami to sprawdzić na własnej skórze. Ja sobie już daruję tego typu powieści, wystarczy mi Grey i wystarczy mi to, co zaserwowała mi autorka tej książki, Megan Hart. Dziękuję, więcej nie skorzystam.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2013/04/barwy-pozadania.html]