Dawno już do przeczytania książki nie zachęcały mnie tak skrajne opinie, jakimi czytelnicy obdarzyli Smutną historię braci Grossbart. Mówiono, że Jesse Bullington zadebiutował zupełnie innym spojrzeniem na powieść fantasy. Niektórzy zachwycali się nietuzinkową kreacją głównych bohaterów, a inni utyskiwali na wulgaryzmy i bluźnierczy ton ich wypowiedzi. Już dawno miałam ochotę na chwilowe oderwanie się od tradycyjnych powieści historycznych, więc bez namysłu postanowiłam poznać historię tych dwóch tytułowych braci. Co o niej myślę? A no właśnie...
Fabuła powieści początkowo wydawała się nieskomplikowana. Oto mamy dwóch braci, którzy nie mogą się pochwalić ani urodą, ani bogactwem. Ci dwaj to zwykli złodzieje, którzy zarabiają na życie rabując groby. Ród Grossbartów zajmuje się tym od pokoleń i trzeba przyznać, że są w kradzieżach całkiem nieźli. Manfried i Hegel pragną jednak czegoś więcej niż marna egzystencja z dnia na dzień. Chcą pójść w ślady dziada i udać się do Giptu (czyt. Egiptu), by zrabować groby (jak mniemam piramidy), które wprost uginają się pod ciężarem złota. Problem w tym, że mamy rok 1364, a sama wyprawa wcale nie będzie taka przyjemna. Co spotka Grossbartów po drodze do Giptu?
Przygód tych dwóch bohaterów nie sposób opisać. Napotkają na swojej drodze magiczne stwory, czarownice, mnichów, kardynałów, żeglarzy, pseudo-Arabów i całą rzeszę innych bohaterów, którzy w jakiś sposób będą związani z eskapadą Grossbartów. Co więcej, krok w krok będzie podążał za nimi Heinrich - człowiek, któremu zabili rodzinę. Ten żądny zemsty wieśniak zrobi wszystko, by zgładzić Manfrieda i Hegla. Myślicie, że mu się uda?
To tyle jeśli chodzi o fabułę. Teraz pora na jej realizację. Historia zapowiada się bardzo ciekawie i po przedmowie autora mamy wrażenie, że to naprawdę przemyślana i godna uwagi opowieść. Niestety każda kolejna strona coraz bardziej zaciera to mylne wrażenie. W pewnym momencie sami już nie wiemy, co jeszcze może spotkać braci Grossbart. Kolejne przeszkody, jakie stają na ich drodze są tak przerysowane, że z czystym sumieniem moglibyśmy po prostu ominąć ich opisy. Potoki wulgaryzmów, którymi posługują się bohaterowie, połączone z ich gorliwą wiarą w Najświętszą Panienkę, tworzą karykaturalny obraz tej niegodziwej dwójki rabusiów. Z przykrością muszę przyznać, że choć czasem współczułam Grossbartom, to nie obdarzyłam ich swoją czytelniczą sympatią i z trudem dobrnęłam do zakończenia tej historii. Miałam nadzieję, że to właśnie ostatnie karty przekonają mnie do tej książki, ale niestety "efekt świeżości" w tym przypadku również zawiódł. Pozostało mi tylko zachwycać się piękną okładką i legendą, na kanwie której Bullington zbudował swoją "oryginalną" powieść.
Pozycję polecam głównie wytrwałym czytelnikom, którym nie straszne są wszystkie hybrydy, jakimi posługuje się literatura fantasy. Oni z pewnością zauważą te walory Smutnej historii braci Grossbart, których ja nie dostrzegłam. Pozostali zapoznają się z tą pozycją na własną odpowiedzialność. Kto wie, może komuś z Was spodobają się przygody Manfrieda i Hegla? Przekonajcie się sami.