„Blizna” to finałowy tom cyklu „Księgi skór”. Nie mogłam się doczekać, aż dowiem się, jak potoczyły się losy Leory i jej przyjaciół. Zarówno tych z grona naznaczonych, jak i tych, których skóra nie jest pokryta tatuażami. Wiele oczekiwałam od zakończenia cyklu. Nie wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione, ale i tak jestem bardzo zadowolona z lektury.
Leora ucieka do Saintstone z Featherstone, gdzie mieszkała przez jakiś czas z nienaznaczonymi. Nie spodziewa się jednak tego, co zastanie na miejscu. A czeka tam na nią niemiła niespodzianka. Dziewczyna nie wie już, które z tych miejsc jest jej prawdziwym domem. Nie wie, gdzie należy. Nie jest mile widziana ani w Saintstone ani w Featherstone. Słyszała dwie wersje tej samej historii, tak różne, że nie wie, która jest prawdziwa i w co powinna wierzyć. Nie wie też, komu może ufać. Wbrew wszystkim przeciwnościom będzie próbowała połączyć swoją przeszłość z przyszłością. Pragnie walczyć o siebie, o obie społeczności i o przyszłość wolną od wzajemnej nienawiści. Pragnie stworzyć swoją własną historię. Czy jej się to uda?
Owszem, można pozwolić, by gniew stał się wściekłością, karmiąc go strachem i niewiedzą, poczuciem winy i goryczą, ale w końcu nienawiść pochłonie nas samych.
Musicie wybaczyć to dość lakoniczne streszczenie fabuły. Nie mogłam napisać więcej. I nie chciałam. W ten sposób bardzo łatwo zdradziłabym wszystkim, którzy nie czytali poprzednich części, istotne wątki fabularne. A chciałam tego uniknąć. Musicie jednak wiedzieć, że w tej części, chociaż akcja nie gna na złamanie karku, dzieje się naprawdę bardzo dużo. Wyjaśnione zostają wątpliwe kwestie, wyjawione sekrety, podomykane prawie wszystkie wątki. Prawie, bo nie wiadomo do końca, co stało się z niektórymi bohaterami. Chociaż można się domyślać, nie zostało to w książce napisane. Tym, co nadal najbardziej zachwyca mnie w całej serii jest pomysł na fabułę. O tatuażach, które mają nie tylko zdobić ciało, ale też przedstawiać całą historię życia człowieka jeszcze nigdzie nie czytałam. I o te tatuaże właśnie jest cały spór. O to, czy są błogosławieństwem czy przekleństwem. Razem z Leorą czytelnik stara się dojść do prawdy i odkryć, która wersja jest zgodna z rzeczywistością. Zgodnie z opowieściami naznaczonych to Moriah, na skórze której zaczęły pojawiać się znaki, jest błogosławioną siostrą. Inaczej opowiadają tę samą historię nienaznaczeni. Według ich wierzeń to druga siostra, ta bez tatuaży, została pobłogosławiona, a tatuaże to przekleństwo. No i komu w takiej sytuacji wierzyć? Tym bardziej, że Nienaznaczeni okazują się nie być takimi potworami, jak Leorę uczono. Przynajmniej większość z nich. Leora jest rozdarta. I nie wie, co zrobić. Okaże się jednak, że i tak niewiele będzie mogła zdziałać, bo ktoś inny pociąga za sznurki. I nie tatuaże lub ich brak są tu największym problemem.
Wtedy dostrzegałam tylko połowę świata i byłam przekonana, że ziemia jest płaska. Musiałam udać się na drugą połowę, zastępując ignorancję doświadczeniem, żeby dostrzec idealne piękno całej kuli.
Jak już wspomniałam, akcja powieści nie jest tak dynamiczna, jak można byłoby się spodziewać. Jednak zupełnie nie traci na tym fabuła. Książka nadal zaskakuje i trzyma w niepewności. Jest napięcie i kilka zwrotów akcji. Szczególnie gorąco jest wtedy, kiedy Leora jest w niebezpieczeństwie. Kilka razy wpada w sam środek takiego bagna, że czytelnik drży z obawy o nią. Sama postać głównej bohaterki bardzo ewoluowała. Leora przeszła naprawdę długą drogę i to w tej książce widać. Z niepewnej siebie, ślepo wierzącej systemowi dziewczyny przemieniła się w twardą, odważną i dojrzałą kobietę, która potrafi się postawić nawet najsilniejszym jednostkom sprawującym władzę i siejącym postrach w okolicy. Stała się kobietą wrażliwą i współczującą, silną, świadomą i gotową na wszystko, co przyniesie jej los. Nadal moim ulubionym bohaterem pozostaje Obel, sławny tatuażysta z Saintstone, który w dwóch ostatnich tomach przebywał w więzieniu i mało go było w obu powieściach. W tej części może trochę więcej niż w poprzedniej, ale dla mnie to nadal za mało. Postacie Gull i Verity wydają mi się niedopracowane. O ile w poprzedniej części wyglądało na to, że autorka ma na nie jakiś konkretny pomysł, o tyle tutaj były trochę płaskie, mało wyraziste. Obie zachowywały się jak chorągiewka na wietrze. Ciągle zmieniały zdanie, same nie wiedziały, po której stronie mają się opowiedzieć i czy Leora jest ich przyjaciółką czy nie. W tej kwestii najbardziej irytowała Verity, która przez cały czas miała klapki na oczach, mocno wierzyła we wszystko, czego ją uczono. I nagle, pod sam koniec, doznała olśnienia. I całkowicie zmieniła front. Zakończenie też nie do końca mnie usatysfakcjonowało. Nastawiłam się na coś innego. Ale i tak jestem więcej niż zachwycona całą historią i żałuję, że to już koniec. Szczególnie do gustu przypadły mi opowiadania, które są obecne również w tym tomie i styl autorki, dzięki któremu książkę czyta się bardzo płynnie. Nie mogę też zapomnieć o oprawie graficznej całej serii. Jeśli jesteście okładkowymi srokami, są to książki dla Was. Stanowią przepiękną ozdobę biblioteczki. Wydawnictwo zadbało nie tylko o cudowne okładki, ale też o redakcję i korektę. Są na najwyższym poziomie i dzięki temu całą serię czyta się z ogromną przyjemnością.
„Blizna” to bardzo przyjemny w odbiorze, zaskakujący, trzymający w napięciu finał cyklu „Księgi skór”. O dziewczynie, która próbuje dokonać niemożliwego, o świecie tak odległym ale bardzo podobnym do naszego i o trudnej drodze prowadzącej do odnalezienia siebie. Serdecznie polecam!
Recenzja pochodzi z bloga:
https://maitiribooks.wordpress.com/2020/06/05/blizna-alice-broadway/